niedziela, 28 października 2018

Festina lente


Średnia długość życia, dzięki współczesnej medycynie, nieustannie rośnie. Żyjemy coraz dłużej, ale mamy coraz mniej czasu. Coraz bardziej zajęci jesteśmy w zasadzie wszystkim, pomimo współczesnej technologii, która miała nam życie ułatwić i tego cennego czasu „dać” nam nieco więcej.
Idąc dziś po schodach pewien starszy pan puścił mnie przodem, mówiąc, żebym "Leciał sobie spokojnie". Wymijając go, odpowiedziałem, że "Dziękuję, ale w zasadzie to mam czas. Nigdzie mi się nie spieszy". I doszedłem do wniosku, że faktycznie mam czas się nie spieszyć. Ta myśl została ze mną na całej drodze dalej po schodach do domu. Ponieważ faktycznie zwolniłem, miałem chwilę dłuższą, żeby się nad tym zastanowić i kolejnym wnioskiem, do jakiego doszedłem było, że "Nie mam czasu się spieszyć".
Brzmi to wręcz nielogicznie. Czujemy, jakby było wewnętrznie sprzeczne. Ależ czy nie jest podobnym paradoksem stwierdzenie, że "Nie stać mnie na kupowanie tanich rzeczy"? Wydajemy pieniądze na rzeczy tanie, które szybciej się psują, przez co znowu musimy wydawać pieniądze i kończymy na jeszcze większych wydatkach, niż gdybyśmy kupili już na początku rzecz pozornie droższą, ale lepszej, jakości, która na dłużej nam starczy.
I myślę, że podobnie jest z naszym czasem. Nieustannie wszędzie się spieszymy. Mamy tyle rzeczy na głowie. Całe multum spraw do załatwienia. By wreszcie wieczorem paść zmęczonym i w jakimś sensie pustym w środku. W wielu bowiem przypadkach wykonujemy czynności, które w żaden sposób nie poprawiają jakości naszego życia. A czyż nie po to mamy współczesną medycynę i technologię, i wszystko inne, co ludzie wymyślą? Czyż nie pracujemy i nie trudzimy się właśnie po to, żeby żyło nam się lepiej?
Chyba gdzieś po drodze, w tym całym pędzie i postępie, zapomnieliśmy, gdzie pędzimy i po co się rozwijamy. Jeszcze większy pęd i postęp stały się naszym celem, miast być środkiem do celu naszego życia, życia szczęśliwego, pełnego dobra i piękna. Sytuację tę można opisać jedną sentencją, która do czegoś innego się odnosi, ale najtrafniej wyraża myśl, którą próbuję ukazać: "Wszyscy walczą o pokój, aż krew się leje".
Może więc warto zwolnić, spojrzeć sobie na ręce i zastanowić się chwilę: „Co ja właściwie robię ze swoim życiem”? Może warto zadać sobie pytanie: Kiedy wreszcie zacznę żyć?
I myślę, że nie warto czekać z tym życiem, bo nigdy nie wiemy, kiedy się ono skończy. Może naprawdę warto po prostu zwolnić już dziś, natychmiast i zacząć się cieszyć tym, co mamy już teraz mamy, samą podróżą do celu. Zamiast pędzić do przodu, iść w tym samym kierunku, ale nieco wolniej, ciesząc się życiem, a nie wciąż czekając na życie, którego nigdy nie dogonimy, jeżeli wciąż tylko będziemy pędzić do przodu, do celu, tego, następnego i kolejnego. I w tej gonitwie nigdy nie znajdziemy ani chwili, żeby naprawdę żyć. Tu i teraz.

wtorek, 28 sierpnia 2018

Lustro


                W poprzednim poście odniosłem się do relacji i tego, jak ważne one dla nas są i w jakim sensie. Pierwszą interpretacją znaczenia słowa „relacja” jest nasz związek z drugim człowiekiem. Ale relacje budujemy nie tylko z ludźmi, ale też z przedmiotami, czynnościami, z wszystkim w ogóle, co nas otacza.
                Poprzez te właśnie relacje, im bliższe i silniejsze tym bardziej wiarygodne, odkrywamy, kim jesteśmy, odkrywamy nasze słabości, jak również i nasze mocne strony. Problem w tym, że najpierw musimy przebić się przez „brud” nieszczerości. Nie tyle nieszczerości wobec drugiego człowieka, co nieszczerości wobec siebie.
                Kiedy poświęcamy się danej relacji, z człowiekiem, z czynnością, czy przedmiotem, odkrywamy przed sobą najpierw, kim jesteśmy. Następnie, co jest oczywiste, to przywiązanie, to poświęcenie, wysiłek włożony w budowanie tej relacji, mówi nam, kim właściwie jesteśmy. I najczęściej się tego boimy. Bo pokazując wagę czegoś dla nas, ukazujemy, co jest dla nas istotne, czyli, co nas tworzy. I zaczynamy czuć, że odkrywamy swoje słabości. I jest to prawdą. Ale jesteśmy niczym łańcuch. Naszą siłę mierzy się najsłabszym ogniwem.
                Niestety nie ma innej drogi do nabrani siły, pewności siebie, jak przez ujawnienie siebie, jak właśnie przez ujawnienie, jaka jest nasza słabość. Wtedy okazuje się, z czego jesteśmy zbudowani. I często ludzie nie są gotowi do tego, żeby się czemuś poświęcić, bo boją się, że pękną, że to, kim są, okaże się niewystarczające, za słabe i stracą to, co im się wydaje, że mają. Ale może warto jest się tego dowiedzieć, bo wtedy można coś z tym zrobić. Można się wzmocnić. Można odkryć prawdę o sobie i swoim miejscu na tym świecie.
Jeżeli nie będziemy mieli odwagi pęknąć, kiedy się tego spodziewamy, kiedy jesteśmy na to, w jakimś w ogóle stopniu, przygotowani, to okazać się może, że faktycznie będziemy za słabi i zupełnie nieprzygotowani, kiedy będzie potrzeba, żebyśmy dali radę, gdy walka toczyć się będzie o najwyższą stawkę. Dzięki temu poświęceniu, które może czasem pójdzie na marne, odkrywamy swoje prawdziwe ja, swoją prawdziwą siłę. I to w miejscach, gdzie byśmy się tego najmniej spodziewali.
Czy dziś, kiedy się boję, jest ten dzień walki o najwyższą stawkę? Nie wiem. Ale wiem jedno. Jeżeli nie podejmę tej walki to mogę być pewnym tego, że nie przekonam się, kim tak naprawdę jestem. A wtedy, tak trochę, umrze w środku moje prawdziwe „JA”. To „JA”, które, w głębi pragnę, żeby było najwspanialsze, jak tylko może być.


          „Przyjaciel”                                                                                         19.01.08 nr 292



          Przyjacielu
          dzięki Tobie powiedziałem to,
          czego wyrzec nigdy nie chciałem,
                   przed czym wzbraniało się serca,
                   a rozum zapomniał nim zdążył pomyśleć.
          ale zjawiłeś się Ty… milczałeś…
          milczałeś w oczekiwaniu mych słów,
                   co wyleją się potokiem z mego serca
                   objawiając… mój cień i mrok…
          i blask, w który nigdy wierzyć nie chciałem
         
                   wybiło wreszcie źródło i ożywiło duszę,
                   nawodniło ziemię i gotową ją uczyniło
          na zasiew… aby żąć tam,
          gdzie nie zasiano

          Tyś był, Tyś przy mnie był
          nawet kiedy ja sam opuściłem siebie…
                   Ty trwałeś w rozdarciu
                   trzymając mnie ostatkiem sił
          bym przez Ciebie chociaż
          miał łączność z Nim…
                   rozdarty… nie płakałeś
                   abym ja wyrzutów nie miał…
          nie rzekłeś ni słowa…
          milczałeś…
                   bym ja mógł się wypłakać
                   choć to Tyś najbardziej cierpiał
          w duszy wylewając
          potok łez…
                   lecz… trzymałeś…
                   gdy mnie zabrakło sił…
          Ty trwałeś…
         
                   Ty trwałeś
                   abym i ja wytrwały był…


czwartek, 23 sierpnia 2018

Mam nadzieję, że dopiero "To jeszcze nie jest ostatnie słowo"...


   Poprzedni post był bardzo... pesymistyczny. Z niewielką tylko nutką nadziei na końcu. Ale takiej nadziei w zasadzie nawet niewyartykułowanej, a jednanie możliwej do odczytania gdzieś między wierszami, w jakimś głębszym kontekście. Pojawił się jednak jeden komentarz, w którym autor, choć mam przekonanie, że jednak autorka (mam nadzieję, że nikogo nie uraziłem, jeżeli jestem w błędzie, ani też nie zostanę posądzony o seksizm), odnosi się do relacji, do ludzi, jakimi się otaczamy. Ja nie zgodzę się zupełnie z wnioskami płynącymi z tej wypowiedzi. A może bardziej uznam, że są one jedynie powierzchownym wyrażeniem głębszej prawdy. Ciężko mi będzie to moje stanowisko uzasadnić bez rozpisywania się, ale spróbuję. Może się uda.
   "Pokaż mi swoich przyjaciół, a powiem Ci kim jesteś". Tak. Nasze relacje są ważne. I to niesłychanie ważne. Niemniej uważam, że są one jedynie odbiciem tego, kim jesteśmy. Są one lustrem, w którym się odbija nasza osoba. Jeżeli więc możemy poddać pod wątpliwość jakość tych relacji to nie wystarczy zmienić środowiska, należy zmienić siebie.
   Oczywiście wiem, że środowisko też ma na nas wpływ i trudno mi teraz określić jednoznacznie i ostatecznie, co jest ważniejsze. Czy nasze decyzje o samym sobie, czy może wpływ środowiska na nas. Ja w tym momencie skłonię się ku decyzjom, ale też wiem, że często nasze decyzje są blokowane przez nasze środowisko. Niemniej to właśnie od decyzji wszystko się zaczyna. Środowisko może ją ułatwiać albo utrudniać, ale za klucz jednak uznam decyzję.
   Ale już same nawet środowisko to nic innego jak nasze relacje. To przez naszą zdolność do budowania relacji nasze środowisko jest kształtowane. Ważnym zaś czynnikiem, który choć niemierzalny, jest miernikiem jakości relacji, jest miłość, czyli pragnienie czyjegoś dobra. I tego elementu chciałbym się uchwycić.
   Jeżeli jesteśmy egoistami, to będziemy otoczeni egoistami. Często nasz egoizm kryje się pod płaszczem wielu pozytywnych cech, ale demaskowany jest on właśnie przez nasze relacje, przez to, jak one się budują na przestrzeni czasu, jak się w nich tak naprawdę czujemy. Ostatecznie prawda zawsze wyjdzie na wierzch. Tyle, że egoizm też jest miłością. Jest miłością samego siebie, ale w niezdrowy sposób. Kluczem więc do zdrowych relacji jest nie uwolnienie się od tej miłości siebie samego, ale autentyczne pokochanie siebie, czyli gotowość do tego, żeby kochać siebie w pełni, czyli pragnąć swojego prawdziwego dobra.
   Tutaj oczywiście wychodzi element głębokiego rozeznania tego, co jest dla mnie dobre. To zdobywamy zaś wraz z nabytymi przez lata doświadczeniami, wiedzą i umiejętnością zaaplikowania tejże wiedzy dla poprawnego odczytania tychże naszych doświadczeń. To dzięki temu rozeznaniu potrafimy wybrać nie to, co łatwe, wygodne i przyjemne, ale to, co autentycznie jest dla nas dobre, choć niekiedy bardzo bolesne.
   I tutaj odniosę się już do mojej dziedziny poprzez dwa cytaty. "Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. [...] Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego" Ten jest pierwszy. Drugi to: "[...] kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi". Zestawiając je razem łatwo można wywnioskować, że nasza miłość do Boga jest odbiciem naszej miłości do bliźniego, a ta zaś odbiciem miłości do samego siebie. Czyli kluczowa w tym wszystkim staje się właśnie miłość do samego siebie. Dla tych z nas, którzy nie wierzą, Boga można tu zastąpić uniwersalnymi wartościami, takimi jak dobro, piękno, sprawiedliwość. Jasno więc wynika z tego, że nie będę człowiekiem sprawiedliwym, dobrym i wrażliwym na piękno, jeżeli na samym początku nie będę kochał siebie. Nienawidząc siebie samego będziemy odczuwać nieustanną nienawiść wobec świata i lęk wobec niego. I bardzo często ludzie tę nienawiść wobec siebie przerzucają nie tylko na świat, ale również na Boga. I to nie jest tak, że gardzą oni Bogiem i Boga nienawidzą (co zaś jest zabawnym, kiedy ktoś nienawidzi Boga, w którego nie wieży). Ludzie Ci najpierw nienawidzą tak naprawdę siebie, sobą gardzą, siebie poniżają.
   Ostatecznie, bowiem tak skonstruowana jest nasza psychika, że na tym świecie naturalnie czujemy się niesłychanie samotni i nieważni. Zwłaszcza w obliczu przytłaczającego cierpienia, zdrady, cudzej zawiści. Nawet Chrystus wisząc na krzyżu ukazał to wołając "Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił"? Ukazał tym zdaniem, że koniec końców skazani jesteśmy właśnie na samotność, bo niczego innego, poza tym, co jest w nas, nie jesteśmy pewni. Oczywiście słowa te są zaczerpnięte z psalmu 22, gdzie na końcu autor tego tekstu odnosi się do Tegoż Boga, pozostaje jemu wierny, pozostaje wierny temu, w co głęboko wierzył. Wierny miłości, dobru, pięknu, sprawiedliwości itd.
   I my, żyjąc na tym świecie, niejednokrotnie będziemy czuli się skrajnie samotni, opuszczeni, kiedy będziemy wątpić w sensowność wszystkiego, co nas otacza. I jedynym, co może nas utrzymać przy życiu to nasza wiara w siebie, wiara w to, co prawdziwe. Wiara w to, że na koniec, warto być dobrym, sprawiedliwym, że warto kochać. I tylko taka wiara ostoi się wobec wszelkich trudności i cierpienia. A przyjdą one na pewno.
   A wiara ta jest wyrażona niczym innym jak właśnie miłością samego siebie. Autentycznym pragnieniem swojego dobra w poszanowaniu wszystkiego tego, co dobre, piękne, sprawiedliwe i prawdziwe. Tylko proszę tutaj nie mylić swojego dobra z dbaniem tylko o swój interes, bo to nie zawsze jest tym, co jest dla nas dobre. Bo czasem trzeba nam poświęcić to, co jest w naszym najlepszym, wydawałoby się, interesie, na rzecz tego, co jest zgodne z tym, w co wierzymy, co wyraża się właśnie w czymś, czego dziś ludzie tak bardzo się boją. Prawdzie, dobru i sprawiedliwości, które są obiektywne, które są nad nami, które są wyrażone właśnie przez to, co ludzie wierzący nazywają Bogiem.
   Tylko autentycznie kochając siebie będziemy potrafili, bez względu na okoliczności, wybrać to, co dobre, podjąć dobrą decyzję, a wreszcie, będziemy gotowi nawet cierpieć. Cierpieć w spokoju ducha, wiedząc, że to jest właśnie dla nas dobre, co teraz się dzieje. Nawet jeżeli boli.


piątek, 15 czerwca 2018

To jeszcze nie jest ostatnie słowo...

   Są takie momenty w życiu, kiedy tracisz wiarę w sens wszystkiego, kiedy jesteś tak bardzo zaślepiony porażkami, cierpieniem i samotnością, że odechciewa Ci się żyć. Bo, po co żyć, kiedy wszystko to, w co wierzyłeś, w jednym momencie okazuje się być w Twoich oczach fikcją i kłamstwem?
   Po co żyć dalej? Po co żyć, kiedy bajka wydaje się nie mieć szczęśliwego zakończenia? Po co żyć, kiedy nie wierzysz, że cokolwiek ma jeszcze jakąkolwiek wartość? Czego się trzymać, kiedy wszystko Cię zawiodło, kiedy patrzysz w oczy umierającej na Twoich rękach nadziei? Żadna przyjemność nie ukoi tego bólu, tego przytłaczającego uczucia chłodu stygnącego serca, które już dawno umarło. Gdzie iść dalej, kiedy nie tylko nie widzisz już dla siebie celu w życiu, ale nawet już nie masz siły i ochoty przed czymkolwiek uciekać... bo i tak już jesteś martwy w środku?
   Wszystko, czego się nauczyłeś jest fałszem. Wszystko, co widziałeś jest iluzją. Wszystko, w co wierzyłeś jest mrzonką. Jedyny kierunek, który wydaje się być słuszny to sześć stóp pod ziemię. A dalej? Dalej to już tylko ciemność i powolny rozkład... czyli w zasadzie to nic nowego.
   Aż się chce zacytować klasyka. Marność nad marnościami i wszystko marność. Choć nie jest to trafne tłumaczenie, przez co jest nieco mylące. A i odniesienie się do tego właśnie autora może wskazywać, że może jednak nie wszystko...
C.d.n.

poniedziałek, 11 czerwca 2018

Cuiusvis hominis est errare, nullius nisi insipientis in errore perseverare

"Każdy człowiek może zbłądzić, ale uparcie trwać przy błędzie tylko głupi może". Te słowa Cycerona najczęściej odnosimy do popełnienia błędu, jakiejś pomyłki, którą w naszym działaniu uczynimy. Ostatnio jednak odkrywam nieco szerszy kontekst tej sentencji, gdzie błądzenie rozumiem, jako synonim wędrowania, wędrowania przez życie.
Cała nasza egzystencja, na każdym chyba poziomie, jest nieustannym błądzeniem pośród niezliczonych zasad tego świata. Jak jeszcze na płaszczyźnie fizyki, przynajmniej tej w prosty sposób rozumianej, wszystko wydaje się być w miarę uporządkowane, tak, gdy wzniesiemy się na płaszczyznę psychologii i życia społecznego, reguły i zasady nie mogą być w tak prosty i banalny sposób aplikowane. Wszystko strasznie się komplikuje dzięki naszej niezdolności do ogarnięcia całości głębi otaczającej nas i w nas kryjącej się rzeczywistości.
Szukamy sensu życia. Pytamy się, po co to wszystko, po co żyjemy, dlaczego robimy to, co robimy i jak robimy, by ostatecznie odejść z tego świata jeszcze bardziej pogubionym, niż gdy na ten świat przyszliśmy. I tak właśnie rozumiem owe błądzenie. Jesteśmy na nie skazani, a im dłużej kroczymy pośród meandrów życia, poznając różne zakamarki świata, tym bardziej przekonujemy się, że w każdej naszej decyzji kryje się nuta, a czasem i cała symfonia wiary w słuszność naszych czynów i wątpliwości karmionych lekiem przed nieznanym i przed porażką.
I tak stajemy przed ogromnym audytorium świata, z instrumentami, które pierwszy raz w ręku mamy, bez nut, oślepieni jupiterami, z wewnętrznym imperatywem i jedną szansą, by wypaść jak najlepiej wobec całej tej publiczności, która wydaje się być zajęta sobą, ale jednocześnie na tyle tylko czujna, by w przypadku najdrobniejszej choćby pomyłki, wygwizdać nas i na taczce wywieźć ze sceny.
Tak myślę, że chyba po prostu trzeba nam się pogodzić z tym, że na dobrą sprawę to nie wiemy, co my tu właściwie robimy i... zrobić to, co, gdzieś tam głęboko, wydaje nam się być słuszne, choć boimy się, że jest niemożliwe. Zagrać koncert naszego życia. Nawet, jeżeli czasem zdawać się będzie, również i nam, że jest to głupie...
Co będzie to będzie.

czwartek, 14 stycznia 2016

Pożegnania

Pożegnania zawsze są trudne. Nawet te na chwilę, dłuższą, czy krótszą. Człowiek odkrywa wtedy jak bardzo się przywiązał, wreszcie, jak bardzo pokochał. Tęsknota właśnie pokazuje nam chyba najdobitniej jak bardzo mocno potrzeba nam miłości, jak bardzo pragniemy tą miłością kogoś obdarzyć. Odarty z tego wszystkiego człowiek uświadamia sobie, że bez miłości jesteśmy tak naprawdę nikim, bo wszystko traci sens.

Tak... Wszystko traci sens, kiedy jesteśmy sami. Bo koniec końców, cokolwiek robimy, czynimy to dla kogoś. I tak naprawdę nie jest ważnym, co robimy. Liczy się, z kim to robimy. Czy o tej osobie możemy powiedzieć, że autentycznie ją kochamy. Jak męża/żonę, syna/córkę, ojca/matkę…przyjaciela.

I choć wiele osób mówi, że zdrowie jest najważniejsze, że życie… Podczas, gdy to wszystko i jeszcze więcej gotowi jesteśmy oddać, poświęcić, ofiarować, dla tych, których kochamy.

Stąd pytanie:

Kogo Ty kochasz?

Dla kogo bije Twoje serce?

wtorek, 15 grudnia 2015

Sens życia według...

   Od dłuższego czasu zastanawiam się, jaki jest sens życia. Dobrze wiem, że odpowiedzi na to nie znajdę uniwersalnej. Ostatecznie, każdy musi znaleźć swoją. Ja do mojej, chyba powoli dochodzę.
   Świadomość mam tego, że sama odpowiedź pewnie nie raz jeszcze po drodze się zmieni. Bo przecież jestem człowiekiem... szukam, odkrywam, rozwijam się. Do tego wiem, że moja odpowiedź, ta teraźniejsza i przyszła, choć starałem się, by była jak najbardziej racjonalna, obarczona zawsze będzie moją osobą. Przez to rozumiem, że świat widzę jako ja, przez pryzmat siebie. I przez pryzmat moich doświadczeń go obserwuję, oceniam i o nim wnioskuję. Nie ucieknę w tej i wielu innych kwestiach, od "błędu" subiektywizmu.
   Można odnosić się do wiary, można do skrajnego ateizmu...w ogóle punktów odniesienia może być bardzo wiele. Ja starałem się, o ile tylko mogłem, ująć wszystkie możliwe, znaleźć wspólny mianownik, ostateczną odpowiedź na poziomie "42".

   Życie. Samo w sobie. Życie samo w sobie jest sensem. Można w tym miejscu pokusić się o stwierdzenie, że wolna wola, taka absolutnie wolna, w zasadzie nie istnieje, bo jest ona niczym innym, jak tylko reakcją na otaczającą nas rzeczywistość, w której zatopieni jesteśmy bez naszej decyzji. Nasz punkt widzenia, w kosmicznym sensie, nie jest zależny od nas, więc i nasza wola, dostosowywać się będzie do warunków, w jakich się znaleźliśmy. Czy można więc tu mówić o wolności?
   Tutaj trzeba poczynić rozróżnienie między wolnością, a wyborem. To drugie posiadamy. Ale czy mamy wolność? Wolność wyboru opcji, spośród których chcemy decydować? Wolność nasza zawsze będzie ograniczona, przez niezliczone czynniki, od materialnych, przez psychiczne, aż po kosmiczne. W jakimś sensie istniejemy tylko i wyłącznie w ramach naszego ja, naszego rozumu, naszej świadomości. Tam, możemy walczyć o wolność. Ale tylko tam. Im bardziej uciekamy od siebie tym bardziej ową wolność tracimy.
   Życie więc będzie niczym innym jak dążeniem do absolutnej wewnętrznej wolności. Jaką drogą? Każdy wybierze sam. Ja osobiście odkrywam chrześcijaństwo jako taką właśnie pewną ścieżkę. Nieco je poznałem i mogę pokusić się o stwierdzenie, że wiem, o czym mówię.
   Życie, samo w sobie. Owa droga do wnętrza. A wszystko, co wokół nas, temu właśnie wewnętrznemu dążeniu ma służyć.

          „droga”                                                                                  15.12.15 AD



          Nadeszła chwila w moim życiu
          By plecak swój na plecy wziąć
          I ruszyć w świat zupełnie nowy,
          Biorąc ze sobą tylko to, co najważniejsze.

          Może nie jest tego wiele,
          To jest dość, by plecak był pełen.
          Wszystkiego, bez czego w drodze
          Obejść się nie będę mógł.

          Czy będę sam?…  Najpewniej tak.
          Ale nie ważne to jest,
          Bo zawsze tak było.

          Czas zbierać się…
          Czas pakować sprzęt

          I wyruszyć już…