poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Trochę fermentu...

   Bo tak to w życiu jest, że trzeba jeść, karmić się. Karmić ciało i karmić ducha, pokarmem dla obu należnym. Ale pokarmem treściwym, takim, nad którym, czy to ciało, czy dusza, muszą trochę popracować, aby go strawić. Pokarmem pełnowartościowym, zdrowym... mile by było gdyby jeszcze smacznym. W tym moim obrazie smaku dodają przyjemności. Są niejako jakby przyprawami, dodatkami, które ubarwiają potrawy. Mam zaś wrażenie, że dałem się złapać w pewną mentalność współczesnego człowieka, który ma tendencję do dodawania pieprzu do gówna - za przeproszeniem. I tym sposobem owe gówno - raz jeszcze przepraszam - staje się wyśmienitym kąskiem. Czyż to nie fantastyczne? Karmi się taki współczesny człowiek byle czym... o ile tylko jest przyprawione przyjemnością. Dotyczy to każdej dziedziny życia, od żywienia, przez muzykę, sztukę, rekreację, aż po naukę i religię - nie bez przyczyny stawiam obie obok siebie na równi. Jemy beznadziejne jedzenie, słuchamy debilnej muzyki, sztuką nazywamy coś, co koło sztuki nawet nie leżało, rekreacja, która powinna nas odnawiać, jeszcze bardziej nas degraduje i męczy, a nauka i religia? O, te to są najlepsze. W imię ich sztucznego rozdzielenia zupełnie je zmieszano. Bo mamy dziś kult nauki, kiedy jednocześnie społeczeństwa i jednostki kretynieją. Znając lepiej świat i rozumiejąc go, odrzucając Boga, zaczynając wierzyć w przesądy: nie witamy się przez próg, ślub musi być w miesiącu z literą "r"... no tak, bo przecież to takie naukowe i racjonalne, no i oczywiście niegroźne - ja w to nie wierzę, ale tak się już przyjęło, bo jednak nie przywitam się przez próg, bo... i miliony pseudoracjonalnych powodów. Religia sprowadzona zaś dziś została do systemu rytuałów, które bezmyślnie trzeba wykonywać, przykazań, które ograniczają życie i naszą wolność. Koniec końców, ludzie, kiedy schodzi się na tematy nauki i religii, - za przeproszeniem, choć chciałoby się dosadniej - zaczynają pieprzyć takie głupoty, że szkoda tego słuchać. Nie mając pojęcia o niczym, wypowiada się człowiek o wszystkim z przekonaniem, że już wie wszystko i w ogóle.
   Tutaj dochodzimy do mojego obecnego problemu. Wpadłem bowiem w ten schemat. Dzięki temu, że posiadam jakąś tam szczątkową inteligencję, moje teorie wydają się być całkiem sensownymi i konkluzywnymi... nic bardziej mylnego. Tak na prawdę ostatnio zaniedbałem swoje żywienie. Zarówno cielesne, jaki duchowe - z naciskiem na to duchowe. Zdrowy jestem, sportu trochę uprawiam... gorzej z przyswajaniem nowej wiedzy, modlitwą... Odnoszę wrażenie, że ostatnio stałem się przedstawicielem tego typu człowieka, którego tak bardzo nie trawię. Przemądrzały, zadufany w sobie, skupiony na swoich potrzebach i przyjemnościach; nielogiczny, irracjonalny, abstrakcyjny wobec rzeczywistości. Trochę jeszcze lecę siłą pędu, ale poruszam się coraz wolniej i ospalej. W głowie robi się coraz większy mętlik i chaos. Dlaczego? Odpowiedzi dopatruję się w braku porządku, braku ładu, bo zbyt daleko pozwoliłem sobie pójść dając się prowadzić tylko własnej intuicji i wiedzy. Przestałem respektować przekraczające mnie, jako człowieka, prawa i reguły. Chciałem ustalać swoje. To tak, jakbym chcąc znaleźć słodką wodę wypłynął na otwarty ocean. Zapasy słodkiej wody się skończyły, a w koło lipa. Tak, można powiedzieć, że trzeba ryzykować, że Kolumb też ryzykował i opłaciło się. Bo za oceanem jest ląd, jego rzeki i jeziora - słodka woda. Tyle, że ja straciłem wiarę w to, że tam, za horyzontem, coś jeszcze jest. Wracać się nie opłaca, bo i tak się już nie da, bo za daleko. Przede mną zaś już tylko koniec świata.
   Tutaj dochodzimy do sedna problemu. Mianowicie do wiary. Bo tak na prawdę to mam problem z wiarą. Bo dlaczego człowiek wierzy? Bo się boi śmierci, bo nie potrafi pogodzić się z tym, że jest tylko kilkadziesiąt lat życia. Bo nie potrafi pogodzić się z niesprawiedliwością świata, z jego przemijalnością a jednocześnie przerażającym ogromem, zwłaszcza z perspektywy jednostki. Bo tak na prawdę "wiarę" stworzyły jednostki. Każda ma swoją, taką jaka jest jej wystarczająca, aby któregoś dnia rano nie strzelić sobie w łeb, kiedy sobie uświadomi, że to wszystko nie ma sensu. Bo tym wydaje się być świat bez Boga - bezsensem. Bezsensem, z którym człowiek nie chce się zgodzić. I tak każdy człowiek wymyśla sobie powód, dla którego warto rano wstawać. Jeden lepszy od drugiego, przeganiający się nawzajem w swej nieracjonalności. Istne kuriozum i tragizm ludzkiej egzystencji. Ktoś powie, że to Bóg w nas to zaszczepił, tę tęsknotę za wiecznością, " bo dla nieśmiertelności Bóg stworzył człowieka - uczynił go obrazem swej własnej wieczności". I tak chrześcijaństwo, bo słowa te pochodzą z księgi mądrości, spośród wszystkich znanych człowiekowi systemów wierzeń, wydaje się być, nawet pomimo słabości człowieka, najbardziej sensownym. Niejako, dzięki wierze, daje człowiekowi iluzję tego, czego ten od zawsze pragnął - wiecznego życia. Byle tylko uwierzyć. Nie chcę poruszać problemu wykorzystywania systemów wierzeń, w tym chrześcijaństwa, dla osobistych zysków i manipulacji, ale w istocie, patent jest genialny.
   Po co więc żyć? Po co wstawać co rano? Po co wierzyć? Czy ludzki strach przed śmiercią, przed unicestwieniem, może być aż tak silny? Czy pchający nas ku wieczności instynkt samozachowawczy może być aż tak potężny, by doprowadzić do powstania tak genialnego systemu, jakim jest chrześcijaństwo? Czy lęk może być aż tak zaślepiający, że człowiek od urodzenia, aż  do śmierci szuka sensu swojego istnienia? Jedni znajdują go w religii, inni doszukują się w nauce, inni chcą po prostu nażreć się przyjemności... Wszyscy jednak chcą żyć i kurczowo tego życia się trzymają. Życie zaś gotowi są oddać tylko wtedy, gdy wierzą, że jakimś cudem, w niebie, w drugim człowieku, w pamięci narodu, będą żyć dalej. Życie wieczne zawsze było najcenniejszym dobrem człowieka. Już nawet ludzie pierwotni chowali ciała zmarłych. Po co? Musieli najwidoczniej wierzyć w jakieś później. Nie ma innego sensownego wytłumaczenia.
   Tak czy inaczej, człowiek ze swej natury skierowany jest ku drugiemu człowiekowi - myślimy w taki sposób, by móc wyrazić myśl wobec kogoś poza nami, nawet jeżeli myśl nie zostanie nigdy wyrażona - oraz ku życiu wiecznemu. Zastanawiające są to mechanizmy. Są one na tyle silne, że potrafią przezwyciężyć każdy inny instynkt... każdy. Chrześcijaństwo fantastycznie w te dwa mechanizmy się wpisuje i je sobą wyjaśnia. Dlatego, o dziwo i pomimo wszystko, jestem człowiekiem wierzącym - choć w cholerę wątpiącym. Po prostu jest to wszystko dla mnie zbyt doskonałe. Biblia w połączeniu z rozumem, wiara w połączeniu z nauką, wydają się być doskonałym tworem. Zbyt doskonałym jak dla mnie. O dziwo w Piśmie Świętym znajdują się odpowiedzi na wszystkie pytania dotyczące ludzkiej egzystencji... Tyle, że często są głęboko ukryte i wymagają wiele wysiłku, aby je odnaleźć.
   Znam "propagandę" ateistyczną i teistyczną. Obie wydają się być sensowne, choć w ostatecznym rozrachunku wiara wygrywa. Nie ogłupia mnie jednak, ale też nie dostarcza jakiś specjalnych doznań. Nie sprawia też, że przestaję szukać, pytać, podważać, wątpić. Stan ten określa się w teologii mianem "duchowej nocy". To wszystko jednak daje niesamowitą płodność myślenia i otwiera podwoje dla twórczości działania, jeżeli tylko, w żadną ze stron, nie decyduję się na bezkrytyczne negowanie tego, co mniej lub bardziej oczywiste. Ostatecznie jednak:
   Wierzę w Jednego Boga, Ojca Wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi, wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych. I w Jednego Pana Jezusa Chrystusa, Syna Bożego Jednorodzonego, który z Ojca jest zrodzony przed wszystkimi wiekami. Bóg z Boga, Światłość ze Światłości, Bóg prawdziwy z Boga prawdziwego. Zrodzony, a nie stworzony, współistotny Ojcu, a przez Niego wszystko się stało. On to dla nas ludzi i dla naszego zbawienia, zstąpił z nieba i za sprawą Ducha Świętego przyjął ciało z Maryi Dziewicy i stał się człowiekiem. Ukrzyżowany również za nas pod Poncjuszem Piłatem został umęczony i pogrzebany. I zmartwychwstał trzeciego dnia, jak oznajmia Pismo. I wstąpił do nieba. Siedzi po prawicy Ojca i powtórnie przyjdzie w chwale sądzić żywych i umarłych, a Królestwu Jego nie będzie końca. Wierzę w Ducha Świętego, Pana i Ożywiciela, który od Ojca i Syna pochodzi, który z Ojcem i Synem wspólnie odbiera uwielbienie i chwałę, który mówił przez proroków. Wierzę w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół. Wyznaję jeden chrzest na odpuszczenie grzechów i oczekuję wskrzeszenia umarłych i życia wiecznego w przyszłym świecie. Amen