czwartek, 23 lutego 2012

Tak trochę na wielki post... i trochę nie...

   Dawno już nic nie publikowałem. Tłumaczę się tym, że w związku z magisterką mam, ostatnio zwłaszcza, dużo pracy. Ale to jeszcze tylko kilka dni tylko. Niemniej, że, w zasadzie już wczoraj, dzień był wyjątkowy, to stwierdziłem, że jednak czymś się podzielę wybierając z tego, co już mam gotowe i mogę zostawić to bez, typowego dla mnie, rozwodzenia się nad tematem. Najpierw więc coś sensu stricto wielkopostnego (oczywiście same starocie):


          „krzyż”                                                                   23.03.10 nr 326



          Kiedy sił już zbraknie
          aby dalej iść,
          by podnieść się
          to spójrz na krzyż,
          na nim wesprzyj się
          w nim siłę swą znajdź.
                   Bo przecież Ten
                   co zawisł nań
                   też nie miał sił,
                   lecz nie poddał się
                   choć ciążył grzech
                   i ranił Go.
          A choć wszyscy wątpią
          i wątpisz też Ty
          to jedno pamiętaj
          o jednym pewny bądź,
          że On, choć zna Twój grzech,
          nie podda się
                   i nie zwątpi też.

   Drugi wiersz, jeszcze starszy od poprzedniego, jest już mniej wielkopostny, choć w istocie swojej w jakiś sposób ducha Wielkiego Postu wyraża. O milczeniu... Tak. Milczenie jest piękne i bardzo wiele uczy, choć jest trudne. Bo nie jest sztuką nie mówić. Sztuką jest prawdziwie milczeć. A "człowiek, który słucha, zawsze będzie mógł mówić" (Prz 21,28). Bo będzie miał o czym...

         „milczenie”                                                             23.10.08 nr 314



         chciałbym móc czasem
         uciec od wszystkiego
         i w zasadzie też od wszystkich,
         aby znaleźć choćby chwilę
         milczenia…
         kiedy nikt by do mnie nie mówił,
         gdzie nikt by mnie nie szukał
         i nikt nic do mnie nie krzyczał,
         gdzie panowałoby wszędzie
         święte milczenie…
         gdzie nie byłoby modlitwy,
         bo rozumiałbym się z Panem bez słów,
         będąc w całości zanurzonym w Słowie.
        
         bardzo bym chciał, żeby istniało
         takie miejsce, gdzie kran nie kapie,
         gdzie ludzie nie krzyczą,
         samochody nie warczą nie trąbią,
         gdzie można spacerować o zmroku
         i powąchać każde źdźbło trawy,
         wszystkie gwiazdy z nieba policzyć
         i zaśpiewać, jeśli taka będzie potrzeba,
         za kotem popatrzeć, co drogę mi przeszedł,
         przestraszyć się chrząszcza,
         co nocą w trawie piszczy,
         spotkać przyjaciela i przejść się z nim kawałek,
         może kilka słów miłych zamienić,
         tak aby wiedzieć, że on jest na pewno,
         zatrzymać się, posłuchać ciszy
         albo tego, co w trawie zapiszczy,
         może nawet chrząszcza tego samego
         bo i one lubią spacerować
         i aby w tym całym milczeniu
         bez słów rozmawiać z Panem.

         jak pięknie jest czasem
         zachwycić się trochę stworzeniem
         i potem móc w ciszy
         wiersz sobie napisać lub kilka
         i nie pisać przez chwilkę
         bo się zatęskni za domem
         i przyjacielem, co pewnie w tej chwili
         też myśli o Tobie.
        
         oczy sobie przetrzeć, bo senne
         i w lampę zgaszoną popatrzeć
         zatrzymać wzrok na metalowym krzyżyku
         z zakurzoną już całkiem podstawką
         brodę podeprzeć i patrzeć…
         to w krzyż, to w przyjaźni ikonę.

   Na ten Wielki Post szczególnie, ale i na resztę życia, życzę wszystkim takiego milczenia i takiego spojrzenia, bo to dzięki nim właśnie udaje nam się dotrzeć do źródła wiary... do Boga, co przecież Źródłem jest wszystkiego

środa, 8 lutego 2012

Takie tam o modlitwie...

   Obecnie jestem na zastępstwie za pewnego znajomego księdza. Uczę więc sobie religii. Zawsze lubiłem szkołę, lubię uczyć, bo jest to dla mnie twórczy czas. Mam bowiem okazję poukładać sobie wiedzę w głowie, pogłębić ją przygotowując się do lekcji i wreszcie zweryfikować w rozmowie z uczniami. Dziś chciałbym się podzielić taką jedną moją "weryfikacją". Jest to odkrycie, niezbyt może nowe, ale dla mnie bardzo odświeżające i układające w głowie pewne sprawy. Wszystko zaczęło się od pytań jednego z uczniów, który jest innego chrześcijańskiego wyznania niż ja. Bardzo inteligentny młody człowiek. Myśli te poukładałem sobie w głowie dopiero wieczorem, leżąc już w łóżku i próbując zasnąć.
   Proszę nie traktować tego jako wykład teologiczny, ale jako moje indywidualne przemyślenia, które spisałem w, nadal prowadzonym, zeszycie duchowym - nie mylić proszę z pamiętnikiem. O to więc co napisałem:
   "Dziś na religii jeden z uczniów pytał mnie o sens modlitwy za wstawiennictwem świętych. Teraz dopiero dotarło to do mnie do końca. Prosimy Boga o różne rzeczy, aby nie przyjmować bezwiednie jego darów, ale w wolności otwierać się na Jego miłość. Innych ludzi prosimy o modlitwę w naszych intencjach, aby do tej relacji miłości włączyć innych ludzi. W ten sposób oni wyrażają swoją ufność wobec Boga i miłość wobec bliźniego. Czy taka modlitwa jest skuteczniejsza niż indywidualna? Czy Bóg faktycznie potrzebuje, aby Go do czegoś przekonywać? I tak i nie. Jest skuteczniejsza o tyle, o ile jest wyrazem, albo raczej urzeczywistnieniem pragnienia Boga, "abyśmy stanowi jedno", jak On. To się Bogu podoba, gdy tu na ziemi jednoczymy się, bo to jest wyrazem naszej miłości... a to właśnie miłość przemienia i umożliwia Bogu działanie w nas cudów, bo przez nią stajemy się jedno z Nim. Po co święci? Bo oni też żyją, też należą do Kościoła. Nasza jedność w modlitwie z nimi jest przepięknym wyrazem jedności całego Kościoła. Święci nie są więc pośrednikami. Jest nim tylko i wyłącznie Chrystus. Święci po prostu są z nami w komunii jakiej pragnie Bóg, gdy wraz z nami modlą się do Boga. Oni już przed Jego obliczem, a my jeszcze w drodze. "Aby stanowili jedno". Czy w tych kwestiach Maryja jest jakkolwiek wyjątkowa? Czy jest "wyjątkowo skuteczna"? I tak i nie. O tyle nie, o ile Bóg sam wie co dla nas jest dobre. O tyle tak, że będąc matką Chrystusa jest też matką Kościoła. Jej Boże Macierzyństwo jest jej wyjątkowością. Po pierwsze primo bo jest szczególnie wybrana przez Boga, szczególnie powołana. Bo drugie primo, bo jest figurą Kościoła, czy lepiej, ikoną, więc niejako obrazem jedności, komunii z Bogiem. Po trzecie primo... ultimo!!!, co łączy w sobie dwa poprzednie, bo jest naszą Matką, będąc matką Chrystusa jest matką Kościoła, ludzi wierzących. Maryja jest tą, która kocha nas w sposób szczególny, która jednoczy Kościół świętych, czyli ochrzczonych, w sposób wyjątkowy ubogacając go swoją macierzyńską miłością. Jest ona na swój sposób miłością wyjątkową, bo obok miłości Boga najbardziej uprzedzającą nasze istnienie i naszą miłość".

   P.S.

   Na koniec znowu wierszyk tematyczny...xD. Może dobry zwyczaj z tego będzie...hehe

          „O jedność modlitwa”                                                  15.03.10 nr 324



          Tak mocno podzieleni
          Przez Złego Ducha
          Okrutne działanie
          Razem wołamy
          O jedność Cię prosząc.
                   Bo tylko Ty Jeden, Panie,
                   Masz moc nas zjednoczyć
                   Masz moc nas zgromadzić
                   I czynisz to teraz
                   Gdy razem wołamy.
          I to w tym właśnie miejscu
          I w tym właśnie czasie
          Gdy trwamy przed Tobą
          Na jednomyślnej modlitwie
          Cud Jedności Ty sprawiasz.

   P.P.S.

   Jak tak przeglądam te wiersze moje dawne, to aż się mi wesoło robi i przyjemnie. Dużo wspomnień. O dziwo niektóre z tych wierszy nawet mi się podobają...xD... aż trudno mi uwierzyć. Ten może akurat średnio mi się podoba, ale z tematem związany najbardziej.

czwartek, 2 lutego 2012

A Ty? ... masz już swoją?

   Dzisiaj krócej, bo właśnie magisterkę piszę. xD. Więc do rzeczy: [http://www.youtube.com/watch?v=Ek6-8QpvcVs]

   Piękny utwór... bardzo refleksyjny. Ja swoją krótką bajkę odkryłem dosyć późno, bo dopiero po odejściu z seminarium. Można powiedzieć, że dopiero wtedy tak naprawdę zatrzymałem się i zastanowiłem nad swoim życiem i jakoś je podsumowałem. W chwili, kiedy podjąłem bardzo odważną decyzję, odwracając sobie tym samym świat do góry nogami. Ale... ten typ tak ma. Faktycznie chyba jestem włóczykijem. Bardzo mi się podoba to określenie mnie przez pewną moją koleżankę. Bardzo trafnie mnie opisuje. Jakoś wewnętrznie bardzo się z nim zgadzam.
   Do tego samego zachęcam, bo naprawdę warto. Oczywiście nie do odchodzenia z seminarium, czy wywracania sobie życia do góry nogami... ale do zatrzymania się. Przemyślenia sobie swojego życia, niejako, pozbierania wspomnień. Tych dobrych i tych nieco mniej dobrych. Wspomnień o sobie, o ludziach, o miejscach. A na koniec napisać sobie w głowie taką krótką bajkę, taką całkiem swoją...
   Po co??? Po to, by w chwilach smutków pamiętać, że...

      ...bajki zawsze dobrze się kończą

   P.S.

   A na koniec wierszyk, dla tych co nie wierzą w bajki i dla tych co lubią wierszyki:


         „artysta”                                                                     05.06.06 nr 194



         niczym niegdyś biała kartka:
         teraz pożółkła, poplamiona…
                  gdzieniegdzie podarta, złożona w pół
                  z pozaginanymi rogami i w ogóle pognieciona…
         z krążkiem po filiżance kawy z mlekiem
         z dżemem truskawkowym ze śniadania…
                  przypalona niedopałkiem cygara
                  zmoczona deszczówką z nieszczelnego okna…
         z plamą taniego wina za 2,50
         i smaru z silnika od ciągnika…
                  …
                  leżę na biurku poety-malarza – geniusza
         bo tylko On z tego wszystkiego
         potrafi stworzyć dzieło sztuki…