sobota, 25 kwietnia 2015

Ścieżki wojny

   Życie to nie je(st) bajka. To je(st) bitwa. A "Wojna. Wojna nigdy się nie zmienia". Jest ona doświadczeniem ekstremalnym, które stawia nas w niespotykanej dotąd sytuacji, na granicy naszej strefy komfortu, lub też nierzadko, poza nią. Ścieżki wojny wiodą nas przez zawiłe okoliczności moralno-etyczne, wymagają od nas decyzji.

   I tutaj zaczynają się schody. Bo decyzje są trudne, a zwłaszcza, kiedy nic, a rzadko tak bywa, nie jest czarno-białe. To bowiem oznacza, że cokolwiek nie zrobimy, kogoś to zaboli. I są dwie drogi. Uciec do środka naszej strefy komfortu, albo ruszyć za horyzont, drogę wyznaczając do celu.

   Ostatecznie strefa komfortu wcale nie okazuje się taka komfortowa, bo zaczynamy się w niej kisić w swoich lękach. Droga do celu zaś wiąże się z bólem, z wieloma razami, które otrzymamy po drodze. I trzeba nam dużo odwagi, aby ruszyć się z miejsca, aby być gotowym dostać od życia po pysku z całą siłą, z jaką potrafi nas ono uderzyć. Tak. Konieczne jest wielkie samozaparcie, aby wbrew instynktom rzucić się w wir walki.

   ...

   I cały ten wywód na dobrą sprawę nie ma sensu, bo większość z nas i tak nie ruszy się z miejsca

czwartek, 16 kwietnia 2015

Bitwa na śmierć i życie

   Pozostając w konwencji wielkanocnej... Owa Wielka Noc, czy w ogóle całe Triduum Paschalne, jest czasem triumfu życia nad śmiercią, zwycięstwa miłości nad egoizmem. I na tym "pojedynku" chciałbym skupić naszą uwagę. We wszystkim odwołam się do poprzedniego wpisu.
   Każdy z nas jest egoistą. W różnych kwestiach, w różnych sytuacjach, bardziej lub mniej, ale każdego z nas trawi on od środka i zatruwa nasze życie.
   Swoje źródło bierze on w owym "prawdziwym" imieniu, w naszych zranieniach. Bojąc się kolejnych ciosów zamykamy się na drugiego człowieka w twierdzy naszych lęków, chowamy pod przygotowanymi maskami. Dajemy się zaszczuć, tak krótko mówiąc.
   Często sprawia, ów egoizm, że tak mocno fiksujemy się na lęku i owej "zaropiałej ranie" naszej psychiki, że nie jesteśmy w stanie zobaczyć rzeczy takimi, jakim są. Bo przecież wszystko jest zagrożeniem, wszystko może ponownie nas zranić. Panicznie bojąc się śmierci zaczynamy innych okradać z życia.
   I tutaj owe dwie bitwy się nakładają. Życie-śmierć, egoizm-miłość. Chrystus pokazuje nam jak tę, w istocie jedną, bitwę wygrać. "Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa" [Łk9,24].
   Tylko wtedy, gdy pomimo zranień, gotowi jesteśmy kochać, odrzucać egoizm, być gotowym oddać życie, tak naprawdę je zyskujemy. Bo pokonać swój egoizm, który każe nam kurczowo trzymać się "życia", musimy to życie oddać, być gotowym ponieść śmierć. Jak to zrobić? Myślę, że potrzeba uwierzyć w zmartwychwstanie.

sobota, 11 kwietnia 2015

Prawdziwe imię

   Święta Wielkanocne nastrajają nas na różne sposoby. Mnie osobiście, pod wpływem pewnych doświadczeń, ukierunkowały na temat cierpienia. Co też raczej dziwnym nie jest.
   Te rozważania zacznę, jak to już nie raz czyniłem, od truizmu. Niemożliwym jest przejść przez życie nie doświadczywszy cierpienia. Chciałbym jednak naszą uwagę skupić na pewnym konkretnym aspekcie tego bolesnego zjawiska.
   Każdy z nas nosi w sobie pewne trudne, bolesne doświadczenia, jakieś wspomnienia z dzieciństwa, które może mało istotne, ale bolą nas do dziś. Nawet jeżeli do owego bólu już przywykliśmy, to sam fakt ich pamiętania jest dowodem tego, że nadal siedzą w nas one bardzo głęboko. Doświadczenia te jedak sprawiają, że każde kolejne zranienie przypisujemy tej samej intencji, interpretujemy w tym samym kluczu. Robimy to nawet wtedy, gdy nikt nie chciał nas w ogóle zranić, ale przyjęty niegdyś klucz interpretacji narzuca nam ocenę danej sytuacji.
   Dzieje się tak, ponieważ lęk przed rozdrapaniem rany siedzi w nas i każe nam nieustannie być czujnym, szukać zagrożenia...niekiedy nawet tam, gdzie go nie ma i nigdy nie było. I zachowujemy się przez to jak zaszczuty pies. Wycofujemy się, czy zupełnie uciekamy.
   I niestety tak jest, że ten lęk staje się naszym ukrytym imieniem. Imieniem ukrytym pod różnorakimi maskami. Stajemy się więc: lalusiami, beksami, tchórzami, głupcami, grubasami, dziwakami... Bo tak ktoś nas kiedyś nazwał, takie nadał nam imię. Czy to rodzic, czy przyjaciel, czy nauczyciel, kolega, a może nawet zupełnie obca osoba.
   Cały ten mechanizm można odkryć w sobie gdy znajdziemy się w sytuacji kryzysowej, niespotykanej, przed którą jeszcze nie nauczyliśmy się bronić, dla której nie wytworzyliśmy jeszcze odpowiedniej maski.
   Sztują jest teraz przebić się przez to kłamstwo i znaleźć swoej PRAWDZIWE IMIĘ.