wtorek, 28 maja 2013

Szacunek...

Filozofia wymaga precyzyjnego nazywania rzeczywistości. Sama zaś służy precyzyjnemu w tej rzeczywistości poruszaniu się. Z greckiego, oznacza umiłowanie mądrości. Nie więc zaszczytów, sławy i majątku… którymi gardzi, jeżeli tylko oddalają one od realizacji jej celu. Celem zaś jej jest umożliwienie osiągnięcia mądrości, wolności i wreszcie szczęścia… prawdziwego człowieczeństwa. Drogą jej jest poznanie prawdy o świecie i o człowieku, bo przecież „prawda wyzwala”.
Ludzie jednak uciekają od filozofii, uciekają od prawdy, bo wymaga ona adekwatnej, prawdziwej na rzeczywistość  reakcji, która, zarówno rzeczywistość jak i na nią reakcja, nie zawsze może nam się podobać i nie zawsze możemy chcieć zaakceptować i podjąć. Każe nam bowiem filozofia nazywać rzeczy takimi jakimi one są, a nie takimi jakimi my chcielibyśmy, aby były. Miast tego wolimy poruszać się w naszym wyimaginowanym świecie i reagować tak, jak nam bardziej pasuje. Nienawidzimy, kiedy ktoś, lub coś, determinuje nasze zachowanie. Dlatego często tworzymy sztuczne konstrukty, które mają nam „zmienić” rzeczywistość i dopasować ją do naszych potrzeb, aby „ułatwić” życie. I ułatwiają… aż do chwili, kiedy prawdziwe życie, prawdziwa rzeczywistość, brutalnie ich nie zweryfikuje. Ad rem…
W tym poście chciałbym zwrócić uwagę na pewien paradoks jakim jest szacunek i jego brak w kontekście sympatii. Często bowiem ludzie, zwłaszcza młodzi, nie szanują kogoś, kogo nie lubią. Bo przecież nikt nie może kazać nam zachowywać się tak, czy inaczej. I tutaj pojawia się pytanie: Dlaczego tak się dzieje?
Nie wiem, czy zastanawialiście się kiedyś nad sprawą bardzo delikatną, jaką jest relacja z rodziną. Często bowiem bywa tak, że jedynym powodem dla którego pozostajemy w kimś w jakiejkolwiek relacji jest fakt, że jest on członkiem naszej rodziny. Taka osoba jest od nas zupełnie inna, posiada cechy, których nie lubimy i żaden z naszych znajomych ich nie posiada. Po głębszym zastanowieniu nawet doszlibyśmy do wniosku, że ten czy inny krewny, nigdy nie miałby szans stać się naszym kolegą. Tolerujemy zaś to wszystko w nim tylko dlatego, że w naszych żyłach płynie „jedna krew”. Jest to czynnik zupełnie niezależny od nas, a jakże mocno determinuje on nasze zachowanie wobec kogoś.
Nie chcę tutaj negować wartości tych specyficznych relacji, jakimi są relacje rodzinne, ale jeżeli potrafimy szanować kogoś, kogo lubimy lub kochamy nie za to, jaki jest, czy kim jest, ale jedynie za to, że dzielimy „jedną krew”, to dlaczego takim samym szacunkiem nie potrafimy obdarzyć kogoś, kto od naszej rodziny nie różni się tak naprawdę niczym istotnym?

Czy równie nieistotnym czynnikiem, który powinien determinować nasz szacunek wobec kogoś nie jest fakt, że wszyscy jesteśmy ludźmi i wszystkim nam należy się równy szacunek? Od tak, po prostu.

czwartek, 23 maja 2013

Zamknij się wreszcie!!!

Miałem ostatnio okazję być na koncercie  orkiestry i chóru filharmonii szczecińskiej. Wszystkim gorąco polecam nieco sztuki i kultury raz na jakiś czas. W każdym razie… Ponieważ towarzystwo miałem pierwszorzędne, w postaci dwóch ładnych i sympatyczny młodych dziewczyn, to słuchaniu muzyki i śpiewu towarzyszyły rozmowy. W pewnym jednak momencie zostaliśmy uciszeni przez pewnego jegomościa siedzącego w naszym pobliżu.
                I wtedy zaczęło się „móżdżenie”. Ad rem…
                Będąc nauczycielem nie raz i nie dwa, zdarzyło mi się musieć tego, czy tamtą uciszyć. W różnych też innych miejscach i sytuacjach zmuszony byłem do uciszenia kogoś, czy też sam byłem uciszany. Pojawia się więc pytanie: Dlaczego kogoś uciszamy?
                Czy dlatego, że faktycznie pragniemy czyjegoś dobra, by słuchał i czegoś się nauczył? Czy może po prostu wyrzucamy z siebie frustrację faktem, że ktoś nam przeszkadza w słuchaniu, czy też mówieniu?
                Oczywiście wszystko kwestia takiej czy innej sytuacji, bo na każde nasze działanie będące jakąś reakcją, zbiera się cały szereg bodźców wewnętrznych i zewnętrznych. Niemniej często tej konkretnej reakcji, jaką jest uciszanie, towarzyszy agresja. Kolejne pytanie więc: Dlaczego?
                Czy nie potrafimy porosić kulturalnie o ciszę, o szacunek więc dla nas i naszego czasu poświęcanego na słuchanie, czy mówienie? Czy na czyjąś agresję wobec nas, w postaci utrudniania takiej czy innej czynności, musimy koniecznie również reagować agresją? Czy pragnąc czyjegoś dobra, jako chcący kogoś czegoś nauczyć, musimy go gwałcić naszym, nie ważne jak bardzo wzniosłym, pragnieniem jego dobra?
Oczywiście, okoliczności bywają różne. Zwłaszcza na przykład w szkole, kiedy uczniowie zobowiązani są do słuchania. Ogółem jednak można powiedzieć, że reagujemy na czyjś brak milczenia tylko wtedy, kiedy zostaje naruszona jakaś norma to milczenie nakazująca. Norma zewnętrzna wobec nas, bądź nam wewnętrzna, na przykład w postaci naszego pragnienia snu chociażby.

                Niemniej, pozostaje pytanie. Dlaczego agresja? Dlaczego wpisane mamy w nas, jako automatyczne, reagowanie agresją? Czy aż takimi jesteśmy jurydystami i megalomanami ?