niedziela, 24 maja 2015

Dojrzewanie, czyli nieustanny kryzys autorytetu.

   Kiedy rodzimy się nasza matka jest dla nas całym światem, ostatecznym odniesieniem dla wszystkich wartości, źródłem bezpieczeństwa i szczęścia. Z czasem do matki dołącza ojciec.

   W miarę jak rośniemy, kiedy odkryjemy, że rodzice nie są nieomylni i wszechpotężni, w wyniku zawodu, którego doświadczamy, przenosimy punkt odniesienia na inny autorytet. Często miejsce rodziców zajmują nauczyciele, aczkolwiek niekoniecznie. W każdym razie w miejsce rodziców stawiamy sobie inny autorytet. Z czasem jednak i jego odkrywany jako niedoskonałego, omylnego. Wtedy i on przestaje być dla nas odnośnikiem w wartościowaniu świata.

   Kolejnym etapem są znajomi, pewien kolektyw, którego chcemy być częścią, który to zaczyna kreować nasz system wartości. Im chcemy zaimponować, w ich oczach chcemy być wartościowi. Wreszcie jednak i na nich się zawodzimy. Ten etap jest już bardziej świadomy, a przez to i bardziej bolesny.

   Wreszcie, jeżeli wszystko idzie sprawnie, sami dla siebie stajemy się punktem odniesienia. Sami sobie określamy świat wartości. Nie jest to jednak koniec naszej drogi. Jeżeli bowiem udaje się nam czasem myśleć to i w sobie przestajemy widzieć kogoś nieomylnego. Tak jak we wszystkich wcześniej, zaczynamy widzieć słabości, odkrywamy swoje błędy... zawodzimy się na sobie, przestajemy, w pewnym sensie, być dla siebie autorytetem. I ten zawód jest najbardziej bolesny. Od niego też najszybciej chcemy uciec, jego się wypieramy.

   Jeżeli się uda, jeżeli starczy nam odwagi i przyznamy się przed sobą do swoich słabości, że czasem i my błądzimy, źle wybieramy, krzywdzimy samych siebie, sięgamy ostatniego etapu naszego rozwoju systemu wartości. Mianowicie, jako ostateczny punkt odniesienia do wartościowania świata wybieramy wartości uniwersalne, coś co nas przekracza.

   Dopiero kiedy wjedziemy w świat idei, w świat wartości uniwersalnych (dla niektórych jest to świat wiary), czegoś, co jest ponad nami, niezależne od nas i naszego chwilowego widzimisie, nasza osobowość ostatecznie dojrzewa.

   Czy to oznacza, że nasza podróż się skończyła? Bynajmniej, jest to dopiero jej początek. Dopiero bowiem od tego momentu zaczyna się prawdziwe dojrzewanie. Dojrzewanie do pełni człowieczeństwa, poprzez sięganie ku doskonałości, do idei... do ideału. A to dopiero jest wysiłek. Ale jak satysfakcja...

niedziela, 10 maja 2015

Fotograf-artysta

   Fotografia może być naprawdę piękna. urzekająca, zapierająca dech w piersi. Dzieje się tak, kiedy uchwyci ona w sobie "ten" szczególny moment, niczym Faustowe "Trwaj chwilo, jesteś piękna!".

   Jednak, mimo piękna, które uchwytuje, ciężko, moim zdaniem, jest być fotografem. Jest on bowiem jedynie, mniej lub bardziej, "biernym uczestnikiem" zdarzeń, które uwiecznia na "kliszy". Jest on ich obserwatorem, a nie bezpośrednim twórcą. Tym samym więc, nie doświadcza ich w pełni. Doświadcza ich inaczej. Zupełnie inaczej.

   Dlatego, możnaby powiedzieć, że bycie fotografem jest wręcz w jakimś sensie smutne, bo jest on pośród ludzi, pośród tego wszystkiego, co się dzieje...obcy wobec wszystkich w swoim doświadczeniu rzeczywistości. Z boku, z perspektywy, jak wcześniej pisałem, bliższej lub dalszej, obserwuje coś pięknego; szczęście, miłość... Fakt - doświadcza zachwytu. Tym samym, w pewnym sensie, przeżywa to, co widzi... W pewnym sensie. Ale jednak inaczej.

  To samo dotyczy artysty, czy w ogóle twórczego umysłu. To, co dzieje się w głowie takiej osoby, koniec końców, jest nikomu niedostępne, dla nikogo niezrozumiałe. Nawet jeżeli zostanie wylane na zewnątrz w postaci obrazu, wiersza, jakiegoś wynalazku. Ostatecznie człowiek taki doświadcza swoistej samotności pośród tłumów.

   To jest właśnie owa inność, źródło owego smutku. Świadome, niekiedy też dobrowolne, odsunięcie się od świata, aby być jego obserwatorem. W żadnej mierze sędzią. Ale w jakimś sensie artysta zaczyna transcendować rzeczywistość otwierając jej drogę do wieczności poprzez uwiecznienie owej "pięknej chwili", poprzez odciśnięcie w materii tego, co duchowe.

   To przebóstwianie rzeczywistości, piękna chwili i szczęścia jej uczestników, jest źródłem ogromnej satysfakcji, ogromnego szczęścia. Ale jakże bardzo wydaje się ono być inne od tego, które podlega temu procesowi. I tak właśnie artysta żyje od chwili do chwili innym dając szansę wracania do tego, co piękne było w ich życiu.

   Oczywiście cały ten wywód jest swoistym porównaniem, więc z natury nie będzie on doskonały. Niemniej, myślę, że odda on to, co chciałem przekazać.



„Artysta”   05.06.06 nr 194



         niczym niegdyś biała kartka:
         teraz pożółkła, poplamiona…
                  gdzieniegdzie podarta, złożona w pół
                  z pozaginanymi rogami i w ogóle pognieciona…
         z krążkiem po filiżance kawy z mlekiem
         z dżemem truskawkowym ze śniadania…
                  przypalona niedopałkiem cygara
                  zmoczona deszczówką z nieszczelnego okna…
         z plamą taniego wina za 2,50
         i smaru z silnika od ciągnika…
                  …
                  leżę na biurku poety-malarza – Geniusza
         bo tylko On z tego wszystkiego

         potrafi stworzyć dzieło sztuki…