poniedziałek, 24 lutego 2014

Wszystko ma swój czas...

Ludzie ogółem są mało cierpliwi. Związane jest to, jak sądzę, z faktem, że człowiek chce mieć kontrolę. Kontrolę nad sobą, nad innymi, nad Bogiem. Dlatego, kiedy tylko coś nie układa się po naszej myśli, tracimy wytrwałość, cierpliwość, wiarę...
Nie potrafimy zaakceptować utraty kontroli, dlatego wpadamy w złość, spinamy się o różne rzeczy, często będące nieistotnymi, a które są od nas zupełnie niezależne. I przez to tracimy niepotrzebnie energię, którą normalnie byśmy zużyli na... szczęśliwe życie.
Tutaj chrześcijaństwo przychodzi z ciekawym wyjaśnieniem. Grzech pierworodny, sięgnięcie po owe rajskie jabłko, było w istocie sięgnięciem po próbę kontroli nad rzeczywistością, w tym przypadku nad dobrem i złem. Innymi słowy, człowiek chciał posiadać władzę decydowania o tym, co jest dobre, a co złe. Bo czymże innym jest "grzech" jeżeli nie próbą wywrócenia obiektywnego wobec nas porządku tak, aby zaspokoić nasze egoistyczne potrzeby?
Tymczasem, jak prawa fizyczne i matematyczne są przez nas odkrywane takimi jakimi są, tak też prawda o dobru i złu odsłania się nam w procesie poznawczym. I one, dobro i zło, są czym są i nieważne jak my, w naszej domniemanej władzy je nazwiemy, czy przypiszemy im różne desygnaty, dalej pozostaną tym, czym są swej istocie.
A, że "wszystko ma swój czas", z jednej strony jest truizmem, to z drugiej jest pewną prawdą tak oczywistą, że aż niezrozumiałą. Bo nie jesteśmy w stanie, w naszej pysze, pogodzić się z czymś, nad czym nie mamy władzy, czyli czasem i jego biegiem, tym, że coś dzieje się niezależenie od nas, mając jednak na nas wpływ. I tak... wszystko otrzymuje swój punkt w czasie, który ewentualnie może być wypadkową dwóch wektorów ruchu, naszego i świata.

Koniec końców, tym co daje nam wolność jest pogodzenie się z faktem zależności, jest odpuszczenie chorego pragnienia panowania nad wszystkim. Nie chodzi tu oczywiście o minimalizm, ale raczej o zdrowy dystans.

czwartek, 13 lutego 2014

Co Ty na to?

                Zaczynając od rzeczy banalnych. Jak się myśli to się czasem coś wymyśli. A jak się chodzi to się czasem gdzieś dojdzie. Niby to oczywiste. Jest to jednak też brzemienne w skutkach. Bo jak się chodzi to można pobłądzić. Tak samo jest i z myśleniem.
                Dlatego właśnie, tak sądzę, wielu ludzi boi się myśleć i tak samo boi się chodzić, ruszać się z miejsca. Bowiem panicznie, boi się błądzić. Tak bardzo przyzwyczajamy się do miejsca i stanu umysłu, bez względu jak mocno byłyby one dla nas destruktywne, że nie mamy odwagi nic zmienić. Tutaj okazuje się niesłychanie prawdziwym, stwierdzenie: „I would rather die then think”.
                I tym sposobem umieramy z każdą chwilą, z każdym oddechem, trwając jedynie w bezmyślnej egzystencji, nie rozwijając się ani trochę, stojąc w miejscu i gnijąc niczym nieruchoma woda w jeziorze meandrycznym. Niegdyś może, w dzieciństwie, w latach młodości, twórczy, dynamiczni, pełni ruchu, głodu i odwagi poznawania, jak rzeka, co drąży skały, taka, do której dwa razy się nie wchodzi, z każdą chwilą inni.
                Dziś jednak jest to jedynie odległe i ciche echo przeszłości, co już daleko za nami. Dawno minął złoty wiek odkrywania i zdobywania świata. Pod wpływem ludzi, równie zgnuśniałych jak my dzisiaj, utraciliśmy to, co w życiu najważniejsze… prawdziwe życie.
                Nadto, teraz nastał czas na nas, by tym kwasem, co w nas się namnożył przez lata stagnacji, zatruwać młode pokolenia. Bo przecież nie można żyć inaczej. Nie można być szczęśliwym. Szczęście bowiem leży daleko poza naszym zasięgiem… Daleko za horyzontem…

                A ja, za szaleńcem, kapitanem Sparrowem, co kapitanem pozostał bez statku, zawołam do was: „Now! Bring me the Horizon”.

wtorek, 4 lutego 2014

Poezja...

"Stepy Akermańskie"

Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu,
Wóz nurza się w zieloności i jak łódka brodzi,
Śród fali łąk szumiących, śród kwiatów powodzi,
Omijam koralowe ostrowy burzanu.

Już mrok zapada, nigdzie drogi ni kurhanu;
Patrzę w niebo, gwiazd szukam, przewodniczek łodzi;
Tam z dala błyszczy obłok - tam jutrzenka wschodzi;
To byłyszczy Dniestr, to weszła lampa Akermanu.

Stójmy! - jak cicho! - słyszę ciągnące żurawie,
Których by nie dościgły źrenice sokoła;
Słyszę, kędy się motyl kołysa na trawie,

Kędy wąż śliską piersią dotyka się zioła.
W takiej ciszy - tak ucho natężam ciekawie,
Że słyszałbym głos z Litwy - Jedźmy, nikt nie woła.

                                       Adam Mickiewicz


   Jest to mój ulubiony wiersz. Piękny. Najpiękniejszy jaki znam. To trochę jak z miłością... nie do końca potrafię powiedzieć, co dokładnie jest w nim takiego, że mnie zachwyca i ujmuje. Po prostu.
   I jest to pewien pewien problem z poezją, kiedy się ją bierze na polonistyczny warsztat i omawia: "co autor miał na myśli". Nigdy do końca tego podejścia nie rozumiałem. Nie wiem, jak dziś się do tego podchodzi i żadną miarą nie chcę podważać metod dydaktycznych stosowanych przez polonistów. Niemniej sam czasami coś napiszę. I bardzo daleko mi do Mickiewicza, czy jakiegokolwiek innego poety... Ja, moją "poezję", traktuję jako... wyraz moich uczuć, odczuć, przemyśleń, spostrzeżeń. Takie trochę wylanie siebie na kartkę. Swoją drogą, bardzo praktyczna sprawa w pracy nad sobą. Ale uważam, że, choć może będzie to śmiałe, poetę zrozumie tylko inny poeta.
   Nie twierdzę tutaj, że jestem poetą, czy, że rozumiem poezje Mickiewicza, czy też, że wiem "co autro miał na myśli", ale wydaje mi się, że czytając ten wiersz czuję mniej więcej to samo, co czuł Mickiewicz ten wiersz pisząc. I myślę, że o to w tym wszystkim chodzi. Czyli o pewną wrażliwość, empatię.
   Zawsze mnie bolało, kiedy słyszałem jak ktoś recytował taki, czy inny wiersz, niby dobrze, ale w głębi się czuło, że tak naprawdę go nie rozumie, nie przeżył, nie stanął obok autora, nad kartką papieru i nie doświadczył tego, co on czuł przelewając swe myśli na papier.
   I taką myślę rolę ma poezja. Aby czytelnik nie tyle rozumiał czytane słowa, ale czuł coś podobnego co autor w chwili pisania. Radość, smutek, zadumę, zachwyt... Taka jest chyba w ogóle rola sztuki... aby poruszała serce. By wyrywała człowieka z jego własnego świata i przenosiła w inne miejsce, by stamtąd móc spojrzeć na swoje życie, w towarzystwie autora, z tego samego miejsca, z tego samego czasu.
   To też jest problem Pisma Świętego. Ono też jest trochę jak poezja. Żeby je zrozumieć, trzeba stanąć obok tego, czy innego proroka, Apostoła, Ewangelisty... obok Boga... i jego oczami spojrzeć na świat. Jest to trudne. Niesłychanie trudne. Ale jeżeli się uda... jak to uskrzydla. Zupełnie jak poezja. Zmienia wszystko, pozornie nie zmieniając nic...