środa, 30 maja 2012

Dziwne czasy...

   Jak zauważyła niegdyś Jeanne Hersch ( http://en.wikipedia.org/wiki/Jeanne_Hersch), przeżywamy "dziwny okres. Z jednej strony chcemy odrzucić wszystkie naturalne i społeczne przesłanki naszej sytuacji i zastąpić je - w imieniu praw osoby ludzkiej - dowolnymi zarządzeniami. Lecz z drugiej strony wszędzie tam, gdzie należałoby wnosić i wcielać nasze wartości w rzeczywistość, która jest nam faktycznie dana, cofamy się przed podjęciem decyzji, zastępując je stwierdzeniami, koniecznościami i prawami". To znów, jak zauważa Gaston Fessard SJ, "czy jest marksistą, czy technokratą, człowiek współczesny mylnie wyobraża sobie, że dzięki technice może korzystać z nieograniczonej władzy nad naturą i sam tworzyć swoją historię", albo też, powtarzając zaś za Henri de Lubackiem (http://pl.wikipedia.org/wiki/Henri_de_Lubac ) "abdykuje, posuwając się aż do mówienia o swojej "śmierci", właśnie w imieniu nauk przyrodniczych i techniki, które go redukują do skomplikowanego splotu naturalnych powiązań".
   Faktycznie, staje się pewną tragikomedią fakt, że człowiek bardzo wybiórczo traktuje rzeczywistość, dobierając te elementy, które najbardziej mu odpowiadają. Raz to, chcąc być zupełnie niezależnym i wolnym, odrzuca wszelki autorytet, czy to Boga, czy choćby naturalny, wypływający z natury rzeczy - choćby sięgająca już dziś, moim zdaniem, do granic absurdu emancypacja kobiet. Sama w sobie nie jest zła, ale dziś, w jej imię, UE nie będzie propagowała wartości rodzinnych i promujących wielodzietność, bo dziecko jest zagrożeniem dla niezależności kobiety, zniewalając ją i sprowadzając do roli "reproduktora". W imię tego samego mechanizmu propaguje się tzw "wolne związki". Co to w ogóle jest?! Niech ktoś mi wytłumaczy, jak coś może być w związku i jednocześnie pozostawać wolne. Oczywiście zapomniano o tym, że prawdziwa wolność polega na ofiarowaniu się drugiemu człowiekowi, a nie jedynie na nie respektującej odpowiedzialności i konsekwencji swawoli. Wracając do właściwej myśli, człowiek, raz odrzucając autorytet, coś co jest ponad nim i w jakiś sposób go określa, z drugiej strony, kiedy jest mu to na rękę, kryje się pod determinizmem natury, czy czego tam sobie nie wymyśli, jak choćby praw człowieka i innych legalizacji, które sam z palca sobie wymyślił i na siebie narzucił. Dla przykładu warto wspomnieć owego polskiego piekarza, który pociągnięty został do odpowiedzialności karnej, bo oddawał biednym swój, wyprodukowany we własnej piekarni chleb.
   Wracając do słów Jeanne Hersch, tam gdzie wymagane jest od nas posłuszeństwo temu, co nas przekracza, my chcemy podejmować decyzję i "ustawiać pana Boga i naturę", zaś gdzie ten sam Bóg i ta sama natura dają nam pole do popisu, powierzając coś naszemu działaniu i naszym decyzjom, my chowamy się za nimi ich obwiniając o to, czy o tamto.
   Krótko mówiąc, wydaje mi się, że dzisiaj daliśmy się strasznie ogłupić. Tylko nie do końca wiem komu dokładnie. Tak nam namieszano w głowach, że już sami nie wiemy w co wierzyć, komu ufać, kim jesteśmy i w ogóle po co. Wraz z rewolucją francuską, gdzie w imię jedności, wolności i braterstwa, mordowano się i zniewalano, na siłę jednocząc, odebrano światu wiarę, i nie mówię tu o wierze w sensie religijnym, w jakikolwiek autorytet, w jakąkolwiek wartość i świętość, również niekoniecznie religijną. Oczywiście tym samym ugodzono również w Boga, w to co On sobą reprezentuje, co ma nam do powiedzenia. Teraz więc już nie wiemy kogo słuchać, kto ma rację, co gorsza, nawet nie wiemy kto mówi prawdę.
   No ale cóż, tak to już się dzieje, że jak nie wierzy się w Boga, to uwierzy się we wszystko...

piątek, 25 maja 2012

Kciuki w górę!!!

   Już od jakiegoś czasu niczego nie publikowałem. Powodów kilku bym się doszukał, ale nie widzę większego sensu, by je teraz publicznie roztrząsać. Najogólniej rzecz ujmując: po prostu nie miałem do powiedzenia nic, co uznałbym za wystarczająco interesujące by to opublikować. Ale to się zmieniło.
   Mianowicie, przeglądając internet natrafiłem na bardzo ciekawy obrazek [http://kwejk.pl/obrazek/1182103/forever,alone.html]. Jeden szczegół na nim mi się nie podoba: to, że kciuk płacze. Mnie bowiem przyszło na myśl kapłaństwo i z nim związany celibat. Niejednokrotnie spotykałem się z głosami podważającymi wartość celibatu. Dalej, często też ludzie podważają wartość kapłana i jego nauczania, argumentując to, że żyjąc w samotności niewiele może mieć do powiedzenia o życiu etc. Ten obrazek zaś pięknie może coś unaoczniać. Jeżeli tylko ów płaczący kciuk przestałby płakać, stałby się fantastycznym obrazem kapłaństwa. Bowiem, choć kciuk jest jednym z mniejszych palców, bo wskazujący, środkowy i serdeczny są większe, to jednak jest on ze wszystkich palców najbardziej użyteczny. Gdyby zabrakło kciuka, ręka straciłaby wiele ze swoich możliwości chwytnych i manipulacyjnych. Można więc powiedzieć, że kciuk jest najważniejszym z palców, ale funkcjonalność swoją objawia dopiero w połączeniu z innymi palcami. Tak samo, myślę, jest z kapłanem. Choć pozostaje on sam i nieco na uboczu pozostałych ludzi we wspólnocie Kościoła, to jednak bez niego owa wspólnota prawie zupełnie traci swoją możliwość sprawnego działania w świecie. Z drugiej strony sam kapłan niewiele może. Zawsze posłany jest do wspólnoty i dla wspólnoty.
   Oczywiście, porównanie kapłana i kapłaństwa oraz celibatu do kciuka nie jest doskonałe, to jednak kryje w sobie pewne, uważam, wartościowe przesłanie. Ot taka krótka myśl.