piątek, 15 czerwca 2018

To jeszcze nie jest ostatnie słowo...

   Są takie momenty w życiu, kiedy tracisz wiarę w sens wszystkiego, kiedy jesteś tak bardzo zaślepiony porażkami, cierpieniem i samotnością, że odechciewa Ci się żyć. Bo, po co żyć, kiedy wszystko to, w co wierzyłeś, w jednym momencie okazuje się być w Twoich oczach fikcją i kłamstwem?
   Po co żyć dalej? Po co żyć, kiedy bajka wydaje się nie mieć szczęśliwego zakończenia? Po co żyć, kiedy nie wierzysz, że cokolwiek ma jeszcze jakąkolwiek wartość? Czego się trzymać, kiedy wszystko Cię zawiodło, kiedy patrzysz w oczy umierającej na Twoich rękach nadziei? Żadna przyjemność nie ukoi tego bólu, tego przytłaczającego uczucia chłodu stygnącego serca, które już dawno umarło. Gdzie iść dalej, kiedy nie tylko nie widzisz już dla siebie celu w życiu, ale nawet już nie masz siły i ochoty przed czymkolwiek uciekać... bo i tak już jesteś martwy w środku?
   Wszystko, czego się nauczyłeś jest fałszem. Wszystko, co widziałeś jest iluzją. Wszystko, w co wierzyłeś jest mrzonką. Jedyny kierunek, który wydaje się być słuszny to sześć stóp pod ziemię. A dalej? Dalej to już tylko ciemność i powolny rozkład... czyli w zasadzie to nic nowego.
   Aż się chce zacytować klasyka. Marność nad marnościami i wszystko marność. Choć nie jest to trafne tłumaczenie, przez co jest nieco mylące. A i odniesienie się do tego właśnie autora może wskazywać, że może jednak nie wszystko...
C.d.n.

poniedziałek, 11 czerwca 2018

Cuiusvis hominis est errare, nullius nisi insipientis in errore perseverare

"Każdy człowiek może zbłądzić, ale uparcie trwać przy błędzie tylko głupi może". Te słowa Cycerona najczęściej odnosimy do popełnienia błędu, jakiejś pomyłki, którą w naszym działaniu uczynimy. Ostatnio jednak odkrywam nieco szerszy kontekst tej sentencji, gdzie błądzenie rozumiem, jako synonim wędrowania, wędrowania przez życie.
Cała nasza egzystencja, na każdym chyba poziomie, jest nieustannym błądzeniem pośród niezliczonych zasad tego świata. Jak jeszcze na płaszczyźnie fizyki, przynajmniej tej w prosty sposób rozumianej, wszystko wydaje się być w miarę uporządkowane, tak, gdy wzniesiemy się na płaszczyznę psychologii i życia społecznego, reguły i zasady nie mogą być w tak prosty i banalny sposób aplikowane. Wszystko strasznie się komplikuje dzięki naszej niezdolności do ogarnięcia całości głębi otaczającej nas i w nas kryjącej się rzeczywistości.
Szukamy sensu życia. Pytamy się, po co to wszystko, po co żyjemy, dlaczego robimy to, co robimy i jak robimy, by ostatecznie odejść z tego świata jeszcze bardziej pogubionym, niż gdy na ten świat przyszliśmy. I tak właśnie rozumiem owe błądzenie. Jesteśmy na nie skazani, a im dłużej kroczymy pośród meandrów życia, poznając różne zakamarki świata, tym bardziej przekonujemy się, że w każdej naszej decyzji kryje się nuta, a czasem i cała symfonia wiary w słuszność naszych czynów i wątpliwości karmionych lekiem przed nieznanym i przed porażką.
I tak stajemy przed ogromnym audytorium świata, z instrumentami, które pierwszy raz w ręku mamy, bez nut, oślepieni jupiterami, z wewnętrznym imperatywem i jedną szansą, by wypaść jak najlepiej wobec całej tej publiczności, która wydaje się być zajęta sobą, ale jednocześnie na tyle tylko czujna, by w przypadku najdrobniejszej choćby pomyłki, wygwizdać nas i na taczce wywieźć ze sceny.
Tak myślę, że chyba po prostu trzeba nam się pogodzić z tym, że na dobrą sprawę to nie wiemy, co my tu właściwie robimy i... zrobić to, co, gdzieś tam głęboko, wydaje nam się być słuszne, choć boimy się, że jest niemożliwe. Zagrać koncert naszego życia. Nawet, jeżeli czasem zdawać się będzie, również i nam, że jest to głupie...
Co będzie to będzie.