wtorek, 28 sierpnia 2018

Lustro


                W poprzednim poście odniosłem się do relacji i tego, jak ważne one dla nas są i w jakim sensie. Pierwszą interpretacją znaczenia słowa „relacja” jest nasz związek z drugim człowiekiem. Ale relacje budujemy nie tylko z ludźmi, ale też z przedmiotami, czynnościami, z wszystkim w ogóle, co nas otacza.
                Poprzez te właśnie relacje, im bliższe i silniejsze tym bardziej wiarygodne, odkrywamy, kim jesteśmy, odkrywamy nasze słabości, jak również i nasze mocne strony. Problem w tym, że najpierw musimy przebić się przez „brud” nieszczerości. Nie tyle nieszczerości wobec drugiego człowieka, co nieszczerości wobec siebie.
                Kiedy poświęcamy się danej relacji, z człowiekiem, z czynnością, czy przedmiotem, odkrywamy przed sobą najpierw, kim jesteśmy. Następnie, co jest oczywiste, to przywiązanie, to poświęcenie, wysiłek włożony w budowanie tej relacji, mówi nam, kim właściwie jesteśmy. I najczęściej się tego boimy. Bo pokazując wagę czegoś dla nas, ukazujemy, co jest dla nas istotne, czyli, co nas tworzy. I zaczynamy czuć, że odkrywamy swoje słabości. I jest to prawdą. Ale jesteśmy niczym łańcuch. Naszą siłę mierzy się najsłabszym ogniwem.
                Niestety nie ma innej drogi do nabrani siły, pewności siebie, jak przez ujawnienie siebie, jak właśnie przez ujawnienie, jaka jest nasza słabość. Wtedy okazuje się, z czego jesteśmy zbudowani. I często ludzie nie są gotowi do tego, żeby się czemuś poświęcić, bo boją się, że pękną, że to, kim są, okaże się niewystarczające, za słabe i stracą to, co im się wydaje, że mają. Ale może warto jest się tego dowiedzieć, bo wtedy można coś z tym zrobić. Można się wzmocnić. Można odkryć prawdę o sobie i swoim miejscu na tym świecie.
Jeżeli nie będziemy mieli odwagi pęknąć, kiedy się tego spodziewamy, kiedy jesteśmy na to, w jakimś w ogóle stopniu, przygotowani, to okazać się może, że faktycznie będziemy za słabi i zupełnie nieprzygotowani, kiedy będzie potrzeba, żebyśmy dali radę, gdy walka toczyć się będzie o najwyższą stawkę. Dzięki temu poświęceniu, które może czasem pójdzie na marne, odkrywamy swoje prawdziwe ja, swoją prawdziwą siłę. I to w miejscach, gdzie byśmy się tego najmniej spodziewali.
Czy dziś, kiedy się boję, jest ten dzień walki o najwyższą stawkę? Nie wiem. Ale wiem jedno. Jeżeli nie podejmę tej walki to mogę być pewnym tego, że nie przekonam się, kim tak naprawdę jestem. A wtedy, tak trochę, umrze w środku moje prawdziwe „JA”. To „JA”, które, w głębi pragnę, żeby było najwspanialsze, jak tylko może być.


          „Przyjaciel”                                                                                         19.01.08 nr 292



          Przyjacielu
          dzięki Tobie powiedziałem to,
          czego wyrzec nigdy nie chciałem,
                   przed czym wzbraniało się serca,
                   a rozum zapomniał nim zdążył pomyśleć.
          ale zjawiłeś się Ty… milczałeś…
          milczałeś w oczekiwaniu mych słów,
                   co wyleją się potokiem z mego serca
                   objawiając… mój cień i mrok…
          i blask, w który nigdy wierzyć nie chciałem
         
                   wybiło wreszcie źródło i ożywiło duszę,
                   nawodniło ziemię i gotową ją uczyniło
          na zasiew… aby żąć tam,
          gdzie nie zasiano

          Tyś był, Tyś przy mnie był
          nawet kiedy ja sam opuściłem siebie…
                   Ty trwałeś w rozdarciu
                   trzymając mnie ostatkiem sił
          bym przez Ciebie chociaż
          miał łączność z Nim…
                   rozdarty… nie płakałeś
                   abym ja wyrzutów nie miał…
          nie rzekłeś ni słowa…
          milczałeś…
                   bym ja mógł się wypłakać
                   choć to Tyś najbardziej cierpiał
          w duszy wylewając
          potok łez…
                   lecz… trzymałeś…
                   gdy mnie zabrakło sił…
          Ty trwałeś…
         
                   Ty trwałeś
                   abym i ja wytrwały był…


czwartek, 23 sierpnia 2018

Mam nadzieję, że dopiero "To jeszcze nie jest ostatnie słowo"...


   Poprzedni post był bardzo... pesymistyczny. Z niewielką tylko nutką nadziei na końcu. Ale takiej nadziei w zasadzie nawet niewyartykułowanej, a jednanie możliwej do odczytania gdzieś między wierszami, w jakimś głębszym kontekście. Pojawił się jednak jeden komentarz, w którym autor, choć mam przekonanie, że jednak autorka (mam nadzieję, że nikogo nie uraziłem, jeżeli jestem w błędzie, ani też nie zostanę posądzony o seksizm), odnosi się do relacji, do ludzi, jakimi się otaczamy. Ja nie zgodzę się zupełnie z wnioskami płynącymi z tej wypowiedzi. A może bardziej uznam, że są one jedynie powierzchownym wyrażeniem głębszej prawdy. Ciężko mi będzie to moje stanowisko uzasadnić bez rozpisywania się, ale spróbuję. Może się uda.
   "Pokaż mi swoich przyjaciół, a powiem Ci kim jesteś". Tak. Nasze relacje są ważne. I to niesłychanie ważne. Niemniej uważam, że są one jedynie odbiciem tego, kim jesteśmy. Są one lustrem, w którym się odbija nasza osoba. Jeżeli więc możemy poddać pod wątpliwość jakość tych relacji to nie wystarczy zmienić środowiska, należy zmienić siebie.
   Oczywiście wiem, że środowisko też ma na nas wpływ i trudno mi teraz określić jednoznacznie i ostatecznie, co jest ważniejsze. Czy nasze decyzje o samym sobie, czy może wpływ środowiska na nas. Ja w tym momencie skłonię się ku decyzjom, ale też wiem, że często nasze decyzje są blokowane przez nasze środowisko. Niemniej to właśnie od decyzji wszystko się zaczyna. Środowisko może ją ułatwiać albo utrudniać, ale za klucz jednak uznam decyzję.
   Ale już same nawet środowisko to nic innego jak nasze relacje. To przez naszą zdolność do budowania relacji nasze środowisko jest kształtowane. Ważnym zaś czynnikiem, który choć niemierzalny, jest miernikiem jakości relacji, jest miłość, czyli pragnienie czyjegoś dobra. I tego elementu chciałbym się uchwycić.
   Jeżeli jesteśmy egoistami, to będziemy otoczeni egoistami. Często nasz egoizm kryje się pod płaszczem wielu pozytywnych cech, ale demaskowany jest on właśnie przez nasze relacje, przez to, jak one się budują na przestrzeni czasu, jak się w nich tak naprawdę czujemy. Ostatecznie prawda zawsze wyjdzie na wierzch. Tyle, że egoizm też jest miłością. Jest miłością samego siebie, ale w niezdrowy sposób. Kluczem więc do zdrowych relacji jest nie uwolnienie się od tej miłości siebie samego, ale autentyczne pokochanie siebie, czyli gotowość do tego, żeby kochać siebie w pełni, czyli pragnąć swojego prawdziwego dobra.
   Tutaj oczywiście wychodzi element głębokiego rozeznania tego, co jest dla mnie dobre. To zdobywamy zaś wraz z nabytymi przez lata doświadczeniami, wiedzą i umiejętnością zaaplikowania tejże wiedzy dla poprawnego odczytania tychże naszych doświadczeń. To dzięki temu rozeznaniu potrafimy wybrać nie to, co łatwe, wygodne i przyjemne, ale to, co autentycznie jest dla nas dobre, choć niekiedy bardzo bolesne.
   I tutaj odniosę się już do mojej dziedziny poprzez dwa cytaty. "Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. [...] Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego" Ten jest pierwszy. Drugi to: "[...] kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi". Zestawiając je razem łatwo można wywnioskować, że nasza miłość do Boga jest odbiciem naszej miłości do bliźniego, a ta zaś odbiciem miłości do samego siebie. Czyli kluczowa w tym wszystkim staje się właśnie miłość do samego siebie. Dla tych z nas, którzy nie wierzą, Boga można tu zastąpić uniwersalnymi wartościami, takimi jak dobro, piękno, sprawiedliwość. Jasno więc wynika z tego, że nie będę człowiekiem sprawiedliwym, dobrym i wrażliwym na piękno, jeżeli na samym początku nie będę kochał siebie. Nienawidząc siebie samego będziemy odczuwać nieustanną nienawiść wobec świata i lęk wobec niego. I bardzo często ludzie tę nienawiść wobec siebie przerzucają nie tylko na świat, ale również na Boga. I to nie jest tak, że gardzą oni Bogiem i Boga nienawidzą (co zaś jest zabawnym, kiedy ktoś nienawidzi Boga, w którego nie wieży). Ludzie Ci najpierw nienawidzą tak naprawdę siebie, sobą gardzą, siebie poniżają.
   Ostatecznie, bowiem tak skonstruowana jest nasza psychika, że na tym świecie naturalnie czujemy się niesłychanie samotni i nieważni. Zwłaszcza w obliczu przytłaczającego cierpienia, zdrady, cudzej zawiści. Nawet Chrystus wisząc na krzyżu ukazał to wołając "Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił"? Ukazał tym zdaniem, że koniec końców skazani jesteśmy właśnie na samotność, bo niczego innego, poza tym, co jest w nas, nie jesteśmy pewni. Oczywiście słowa te są zaczerpnięte z psalmu 22, gdzie na końcu autor tego tekstu odnosi się do Tegoż Boga, pozostaje jemu wierny, pozostaje wierny temu, w co głęboko wierzył. Wierny miłości, dobru, pięknu, sprawiedliwości itd.
   I my, żyjąc na tym świecie, niejednokrotnie będziemy czuli się skrajnie samotni, opuszczeni, kiedy będziemy wątpić w sensowność wszystkiego, co nas otacza. I jedynym, co może nas utrzymać przy życiu to nasza wiara w siebie, wiara w to, co prawdziwe. Wiara w to, że na koniec, warto być dobrym, sprawiedliwym, że warto kochać. I tylko taka wiara ostoi się wobec wszelkich trudności i cierpienia. A przyjdą one na pewno.
   A wiara ta jest wyrażona niczym innym jak właśnie miłością samego siebie. Autentycznym pragnieniem swojego dobra w poszanowaniu wszystkiego tego, co dobre, piękne, sprawiedliwe i prawdziwe. Tylko proszę tutaj nie mylić swojego dobra z dbaniem tylko o swój interes, bo to nie zawsze jest tym, co jest dla nas dobre. Bo czasem trzeba nam poświęcić to, co jest w naszym najlepszym, wydawałoby się, interesie, na rzecz tego, co jest zgodne z tym, w co wierzymy, co wyraża się właśnie w czymś, czego dziś ludzie tak bardzo się boją. Prawdzie, dobru i sprawiedliwości, które są obiektywne, które są nad nami, które są wyrażone właśnie przez to, co ludzie wierzący nazywają Bogiem.
   Tylko autentycznie kochając siebie będziemy potrafili, bez względu na okoliczności, wybrać to, co dobre, podjąć dobrą decyzję, a wreszcie, będziemy gotowi nawet cierpieć. Cierpieć w spokoju ducha, wiedząc, że to jest właśnie dla nas dobre, co teraz się dzieje. Nawet jeżeli boli.