środa, 6 czerwca 2012

Nic tylko, żyć, a nie umierać...

   Czytam obecnie książkę "o naturze i łasce" (Henri de Lubac). Lektura zaowocowała kilkoma przemyśleniami, z których jednym chciałbym się podzielić. Mianowicie kwestią przeistoczenia. Tych, którzy nie są w ogóle zorientowani w arystotelesowskiej teorii bytu odsyłam najpierw do krótkiej lektury na ten temat [http://www.sciaga.pl/tekst/20719-21-pojecie_substancji_u_arystotelesa].
   Ad rem... Podczas Eucharystii dokonuje się przeistoczenie chleba i wina (z odrobiną wody) w Ciało i Krew Chrystusa. Następuje przeistoczenie, ale przypadłości pozostają. Czyli to, co wcześniej było i wyglądało jak chleb i wino, teraz, choć nadal jak chleb i wino wygląda, jest już czymś zupełnie innym. Intelektualne zrozumienie tego procesu pozwala nam choćby trochę wniknąć w tajemnicę nie tylko samej Eucharystii, ale w ogóle chrześcijaństwa i tego wszystkiego co na drodze wiary się dokonuje.
   W Starym Testamencie składano rozliczne ofiary, często ze zwierząt. Często też zdarzało się, że ludzie pragnęli składać ofiary bardzo wielkie, z licznych wołów, owiec, czy czego tam bądź. I takie ofiary miałyby "podobać się Bogu". Tymczasem było to nic innego jak próba przebłagania Boga, wpłynięcia na niego, przekupienia Go, innymi słowy, samodzielny wysiłek człowieka mający na celu zbawienie, czyli człowiek chciał się zbawić własnym działaniem. Dziś, My, katolicy - chrześcijanie, składamy w ofierze... kawałek niekwaszonego chleba, opłatek, z zaledwie łykiem wina, jeszcze do tego zmieszanego z wodą - przynajmniej tak to wygląda. Dlaczego? Ano dlatego, byśmy nie mieli podstaw do tego, by chełpić się świetnością naszej ofiary. Byśmy nie próbowali sami siebie zbawić. Co więcej, to nie my składamy ofiarę, ale jedynie, przez akty liturgiczne, włączamy się w jedną i jedyną ofiarę Chrystusa, który ofiarował samego siebie. Nasz wkład w tę ofiarę jest praktycznie żaden. Wszystkiego dokonuje za nas Bóg. Tym samym, to Bóg nas uwalnia od grzechu (o tym dalej), a nie nasze działanie. Jego ofiara, nie nasza.
   Podczas przygotowania darów ofiarnych - jak to dumnie brzmi, zwłaszcza kiedy mówimy odrobinie mąki zmieszanej z wodą i tanim winie gronowym -, kiedy do wina dodawana jest "kropla" wody, padają z ust kapłana słowa: "Przez to misterium wody i wina daj nam, Boże, udział w bóstwie Chrystusa, który przyjął nasze człowieczeństwo". Słowa te pięknie oddają naturę tego, co dokonuje się w Eucharystii i w całym chrześcijańskim życiu wiary. Dokonuje się misterium, coś zakrytego, niezrozumiałego. To przez to niewytłumaczalne działanie, w którym udział bierze coś tak banalnego jak woda i wino, Bóg daje nam udział w swym bóstwie. Tutaj ważna uwaga, Bóg daje nam udział, w bóstwie Chrystusa, który po to przyszedł na ziemię, aby nas przyprowadzić do Ojca, czyli uwolnić od grzechu. Bo tym właśnie jest grzech - odłączeniem od Boga. Nie tym, czy tamtym czynem. Konkretny akt człowieka jest już jedynie zewnętrznym wyrazem tego, co dokonało się w sercu, czyli w istocie, człowieka - zerwanie relacji z Bogiem. Przez swoją ofiarę zaś, Jezus, zgodnie z zamiarem Boga, przywraca nam jedność z Ojcem i włącza nas w z Nim komunię, wspólnotę.
   Dlatego właśnie, dary Eucharystyczne są najwspanialszymi na świecie, bo są nimi Ciało i Krew Chrystusa [http://pielgrzym-blog.blogspot.com/2011/04/to-jest-moje-ciao-to-jest-moja-krew_21.html]. On sam udziela nam wszelkich łask. On nas wybawia z mocy grzechu, czyli śmierci wiecznej, oderwania od Boga. Nawet jeżeli pozornie nic się nie zmienia. Jeżeli nadal grzeszymy, nadal czynimy źle, po swojemu... Nawet jeżeli nadal chorujemy, cierpimy, umieramy... to w istocie rzeczy wszystko jest już zupełnie inne... wszystko jest już nowe. Bo Chrystus dokonał nowego stworzenia [nota bene dlatego świętujemy niedzielę - pierwszy dzień tygodnia, ósmy dzień, a nie szabat, dzień siódmy], stworzenia, które nadal się jeszcze dokonuje, a ujawni się w pełni na końcu czasów. Stworzenia, które choć nadal grzeszy, może spod mocy grzechu się wyzwolić, jeżeli tylko nieustannie zwracać się będzie ku Bogu, ku temu, który może dać prawdziwą wolność.
   Wreszcie, dlatego, tutaj na ziemi, podejmujemy wysiłek stania się lepszymi, aby odpowiedzieć na tę miłość Boga względem nas. Uczymy się nieustannie, od samego Boga, tej bezinteresownej miłości wobec bliźniego i tak jak On, wraz z Nim, mocą Jego Miłości, przeistaczamy świat, Bogu składając go w ofierze. A przeistoczenie to jest cudem, jest czymś nadprzyrodzonym. I w żaden sposób nie da się tego pojąć na drodze intelektualnej, czy jakiejkolwiek innej przyrodzonej. Bo to, że jest to coś nadprzyrodzonego nie oznacza, że jest to o szczebel wyżej, że jak się postaramy to tam doskoczymy. Nie. Nadprzyrodzone oznacza porządek zupełnie inny, porządek Boga, gdzie tysiąc lat jest jak jeden dzień a jeden dzień jak tysiąc lat. Inny świat. Zupełnie inny świat. Świat, do którego wchodzi się dopiero po śmierci. Innej drogi nie ma. Nawet Chrystus nie miał taryfy ulgowej. To pokazuje jak radykalnie inny jest to świat i inny porządek rzeczy. Koniecznym jest śmierć całego człowieka, aby cały człowiek mógł uczestniczyć w tym nowym świecie i nowym życiu. Dusza umiera na skutek grzechu, życie ma zaś dzięki Bogu. Pozostaje jeszcze tylko ciało i heja... życie wieczne.

piątek, 1 czerwca 2012

Czas leczy rany...

   http://demotywatory.pl/3552946/Mowi-sie-ze-czas-leczy-rany. Niestety, moje doświadczenie mówi mi coś zupełnie innego. Może jeszcze po prostu nie minęło dość czasu. A minęło już ponad pół roku, boli zaś tak samo, a nawet mocniej. Choć początkowo udało się wyprzeć ból, nie zwrócić na niego uwagi, bo bliscy potrzebowali oparcia... to... jednak z czasem, kiedy wróciło się do pustego pokoju, gdzie nie było już cmentarza pełnego ludzi, stypy z wspaniałą rodzinką, kolegów do zastępczych tematów... ból wreszcie się odezwał. Dziś, śmierć wygląda już zupełnie inaczej. Dziś wiem co czuł Simba... Dziś, kiedy wiem co znaczy stracić najważniejszą w życiu osobę, boli każda śmierć bohatera w każdym filmie (Leon zawodowiec, Szeregowiec Ryan, Pamiętajcie o Tytanach...)... dziś wszystko wygląda inaczej.


          Wspomnienie                                                            25.11.11 nr 338



          Pożegnawszy się z ojcem
          w sercu mym się smucę.
          I choć łez nie przelewam
          ponad te, co już popłynęły
          to w każdej chwili ciszy,
          każdym momencie spokoju,
          pośród tego wszystkiego,
          co pochłania mą uwagę,
          serce moje przypominam mi
          o Tym, którego za życia
          nigdy już nie zobaczę.
          I na nowo przeżywam
          te wszystkie z Nim chwile,
          teraz jednak wszystkie one
          są już tylko smutne i samotne.

          I choć łez nie przelewam
          choć dalej żyję i nawet…
          cieszę się, śmieję…
          to w sercu mym smutek…
          taki bez żalu i złości…
          pełen wdzięczności za dar
          prawdziwej ojcowskiej miłości.

          Czas…                                                                      01.06.12 nr 339



          Kiedy dni już trochę upłynęło,
          a życie obrało swą drogę,
          w duszy mej i w sercu moim
          wciąż gości smutek…
          Ta pustka przedziwna,
          co choć próżna zupełnie
          pełna jest wspomnień.
          I choć Salomon, jak wiemy,
          z próżnego nie naleje,
          to każde dziecko,
          co chociaż w połowie
          sierotą się stało, wie,
          że tutaj jest nawet
          coś więcej niż Salomon…
          Bo choć pusto w środku,
          i zimno, i samotnie,
          to łzy wypełniają
          stągwie aż po brzegi.

          Przemień je Panie…


Jak dobrze, że są jeszcze przyjaciele...

          Przyjaciel                                                                  19.01.08 nr 292



          Przyjacielu
          dzięki Tobie powiedziałem to,
          czego wyrzec nigdy nie chciałem,
                   przed czym wzbraniało się serca,
                   a rozum zapomniał nim zdążył pomyśleć.
          ale zjawiłeś się Ty… milczałeś…
          milczałeś w oczekiwaniu mych słów,
                   co wyleją się potokiem z mego serca
                   objawiając… mój cień i mrok…
          i blask, w który nigdy wierzyć nie chciałem
          …
                   wybiło wreszcie źródło i ożywiło duszę,
                   nawodniło ziemię i gotową ją uczyniło
          na zasiew… aby żąć tam,
          gdzie nie zasiano

          Tyś był, Tyś przy mnie był
          nawet kiedy ja sam opuściłem siebie…
                   Ty trwałeś w rozdarciu
                   trzymając mnie ostatkiem sił
          bym przez Ciebie chociaż
          miał łączność z Nim…
                   rozdarty… nie płakałeś
                   abym ja wyrzutów nie miał…
          nie rzekłeś ni słowa…
          milczałeś…
                   bym ja mógł się wypłakać
                   choć to Tyś najbardziej cierpiał
          w duszy wylewając
          potok łez…
                   lecz… trzymałeś…
                   gdy mnie zabrakło sił…
          Ty trwałeś…
          …
                    Ty trwałeś
                   abym i ja wytrwały był…