wtorek, 27 października 2015

Grzybowa analogia wiary...

Od dłuższego czasu już niczego nowego tutaj nie napisałem. Czas więc wrócić po urlopie xD.

Tym, co zmotywowało mnie do napisania tych kilku słów są prace moich uczniów, którzy wypowiadali się w temacie: Po co człowiekowi wiara? Oczywiście ciekawych myśli wśród ich wypowiedzi było wiele, ale pojawiła się jedna, która mnie dała dużo do myślenia.

Mamy zasadniczo dwie płaszczyzny wiary: w siebie i w byt absolutny (zależnie od religii różne on formy przyjmuje). Pod wpływem tych wszystkich wypowiedzi zacząłem się zastanawiać nad pewną analogią między tymi dwiema płaszczyznami. Co mam na myśli?

Człowiek potrzebuje wiary w siebie. Wiary, która będzie go motywowała do tego, aby cały czas iść przed siebie, realizować swoje cele i marzenia, aby się rozwijać i stawać lepszym. To twierdzenie jest niepodważalne. Niemniej, aby ta wiara w siebie w zdrowy sposób została ukształtowana, potrzebuje ona w pewnym etapie swojego rozwoju bardzo mocnego odniesienia do pewnego autorytetu. Potrzebujemy, aby ktoś w nas uwierzył.

Z czasem następuje pewne uniezależnienie się od owego źródła wiary, ale do końca zostaje on kimś ważnym, kimś, na kogo opinii dalej nam zależy, nawet jeżeli już jesteśmy samodzielni i samowystarczalni. Koniec końców przecież, jako ludzie, wszystko, co robimy, robimy nie tylko dla siebie i ze względu na siebie.

I zmierzając do owej analogii. Całą ludzkość też można przyrównać do owego człowieka szukającego wiary w siebie. Początkowo był on mocno uzależniony od, jakkolwiek rozumianego, bytu wyższego, bo to on był gwarantem sensowności naszego istnienia. Dziś może i jesteśmy, jako ludzkość, bardziej samodzielni, samowystarczalni, ale wpadliśmy jednocześnie w pewną pułapkę. Zupełnie odcięliśmy się od Boga. Stwierdziliśmy, że Go już nie potrzebujemy. I tym sposobem nagle zostaliśmy sami, a wszystko, co robimy, stało się tylko bezsensownym błąkaniem się. Bo, co z tego, że zdobywamy szczyty świata, jeżeli nie ma nikogo, kto nas kocha i mógłby nam powiedzieć: Jestem dumny.

I tak jak, jako jednostki, wszystko, co robimy, robimy dla tych, których kochamy i którzy kochają nas oraz ze względu na nich, tak jako ludzkość dziś już nikogo nie kochamy, ani przez nikogo kochani się nie czujemy, ani z nikim się już nie liczymy.


Odrzucając Boga sami wybraliśmy beznadzieję samotności.