poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Na ubitej ziemi

„Trawa jest zawsze zielona tam gdzie nas nie ma”. Powiedzenie to w kontekście tego obrazka  [http://9gag.com/gag/agydZAw] nabiera zupełnie nowego znaczenia. Przetłumaczenie go jednak na polski spowoduje utratę jego unikalnego przesłania, dlatego odpuszczę sobie tę czynność pozostawiając was z waszą znajomością języka angielskiego.

Wracając zaś do samej treści. Faktycznie często narzekamy, że inni to mają lepiej, łatwiej, bardziej z górki niż pod górkę, tak jak my, alpiniści. Pamiętać trzeba jednak o tym, że na zielonej trawce wypasają się krowy. Na ziemi zaś ubitej toczone są pojedynki i bitwy pomiędzy rycerzami, dobro ściera się ze złem, umierają ludzie, a pozostają samotni zwycięzcy. Teraz więc tylko pojawia się pytanie: Którym z dwojga chcemy być? Krową, czy rycerzem?

Życie krowy jest może i nawet przyjemne. Trudno mnie powiedzieć, bo nigdy krową nie byłem. Niemniej, wyobrażam sobie to tak, że całymi dniami tylko jesz, pijesz i defekujesz. Każdego poranka gospodarz Cię wydoi, a resztę dnia masz labę. Żyć nie umierać. Czy jednak tego właśnie chcemy? Czy takie właśnie życie jest naszym wewnętrznym, najgłębszym pragnieniem i marzeniem?

Myślę, że nie. Myślę, że jest zupełnie odwrotnie, że marzymy, gdzieś tam w głębi serca o tym, aby przeżyć przygodę, aby odbyć podróż w nieodkryte miejsca, zobaczyć rzeczy, które zapierają dech w piersi... By wreszcie, gdzieś po drodze, stoczyć niezapomniane boje, o których bardowie będą śpiewali pieśni pośród zwykłej wioskowej gawiedzi. Bitwy, które my sami będziemy wspominać siedząc w przydrożnej karczmie, popijając z kufla zimne, spienione piwo. Może z przyjacielem u boku, towarzyszem tej podróży. Albo może z innym wędrowcem, który również ma w swym zanadrzu niejedną ciekawą historię do opowiedzenia... Kto wie?

Lecz… żeby faktycznie znaleźć się kiedyś w takim właśnie miejscu, gotowi musimy być zostawić wszystko to, co jest nam znane, wszystko to co spokojne, poukładane... i wyruszyć w podróż naszego życia, ku przygodzie, ku nieznanemu. By naszym domem stało się karczemne klepisko, ubita ziemia pola bitwy, mokra ściółka mrocznego zagajnika. By wszędzie tam, gdzie się pojawimy nie zostawić kamienia na kamieniu. By być wewnętrznie niespokojnym, nieustannie spragnionym czegoś więcej, chcieć sięgać zawsze dalej, po to, co jest poza naszym zasięgiem.


A wtedy... może... któregoś dnia... Staniemy u progu naszego życia, cali poorani bliznami po niezliczonych ranach, z obdartymi jeszcze kolanami po ostatnim upadku, twarzą naznaczoną strumieniami łez, koślawymi od złamań nogami, wyszczerbionymi od otrzymanych razów zębami... ale ze świadomością, że ślady naszych stóp odznaczyły się w historii tych ludzi, których spotkaliśmy i miejsc, które poznaliśmy... wiedząc, że pozostanie po nas, w ludzkich sercach i świadomości, pomnik trwalszy niż ze spiżu… a nie jedynie kotlet na talerzu...

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Prawdziwy wróg

Podczas jednych zajęć, które prowadziłem z angielskiego wyniknęła taka dyskusja:
- What is the opposite of „Me” – zadałem pytanie uczniowi.
- „You” – padła odpowiedź. I prawda ta, choć znana mi od dawna, uderzyła mnie po raz kolejny z nową siłą.

Z tego krótkiego dialogu, który ukrył w sobie niesamowitą prawdę o życiu, wypływa fantastyczna nauka. Oczywiście nic, czego pewnie wielu z nas już dawno by nie wiedziało. Mianowicie, że naszym największym oponentem, przeciwnikiem, wrogiem… jesteśmy my sami. Są wszelkie nasze lęki, obawy, brak wiary, zwątpienie etc. To z nimi wszystkimi, znajdującymi schronienie w zakamarkach naszego serca, nieustannie musimy się zmagać z każdym podejmowanym krokiem.

„Strach wiedzie ku złości. Złość wiedzie ku nienawiści. Nienawiść wiedzie ku cierpieniu” – powiedział mistrz Yoda w Gwiezdnych Wojnach. I tego obrazu chciałbym się trzymać w tym wywodzie. Jest to bowiem opis ciemnej „STRONY” Mocy. Strony, która w każdym z nas istnieje. Co jednak ważne, pamiętać trzeba, że jest to jedynie i aż STRONA. Co z tego wynika?

Jeżeli mówimy o jednej stronie, to zawsze musi istnieć druga. Nie jesteśmy więc, żaden, czy żadna z nas, tylko jedną stroną. Dobrą lub złą. W każdym sukcesie towarzyszy nam porażka. Święty zawsze pozostaje grzesznikiem. Słońcu towarzyszy cień. Życiu, towarzyszy oścień śmierci. I to jedna strona pewnej prawdy, że nie jesteśmy i nigdy nie będziemy doskonali, idealni.

Co jednak też bardzo ważne. Nie jesteśmy też jedynie tą złą stroną. Bo każda porażka jest krokiem do sukcesu. Każdy grzesznik może się nawrócić. Po każdej nocy przychodzi dzień. A śmierć… śmierć jest tylko przejściem do nowego życia[1]. I to jest druga strona tej prawdy, że fakt bycia niedoskonałym otwiera nam drzwi do nieustannej wędrówki za horyzont.

W tej wędrówce zawsze towarzyszyć nam będą obie strony. Choć zasadniczo zmierzamy ku tej jasnej, to im bardziej świeci światło, tym więcej brudu wychodzi na jaw – Im więcej wiem, tym mniej wiem, parafrazując  Sokratesa. I tak w koło Macieju. Niewiedza, niedoskonałość, brak wiary, lęk, zwątpienie. One wszystkie i jeszcze wiele innych, zawsze będą nam towarzyszyć. Wypieranie ich nie jest drogą do szczęścia. Zmierzenie się z nimi, walka z tą bestią, która w nas drzemie. To jest droga wojownika. To jest nasza właściwa droga do spełnienia.

Dlatego to, w praktyce naszego doczesnego życia, zło będzie zawsze obok dobra. Zawsze będzie nam towarzyszyć nasz największy oponent, my sami, z którym będziemy musieli się zmagać, którego będziemy musieli nieustannie przezwyciężać. I to w tym właśnie zmaganiu się z samym sobą otrzymamy niepowtarzalną szansę na odkrycie prawdziwego siebie, swojej prawdziwej tożsamości, prawdziwego ja.

Po kamienistej drodze, pełnej wybojów,
Zbrukanej krwią, obmytej łzami,
Przyjdzie nam iść i zmierzać ku szczęściu,
Ku wiecznej i doczesnej nagrodzie,
Skrytej w głębi naszego jestestwa,
Gdzie mrok ściera się ze światłem,
Gdzie dobro potyka się ze złem,
Gdzie życie nie poddaje się śmierci,
Gdzie sukces i porażka bratają się ze sobą
W tańcu odwiecznym, co zowie się życiem.




[1] W kontekście chrześcijańskim oczywiście rozumując. Opuszczając go jednak, nadal śmierć niesie ze sobą pewne dobro. Każde doskonalenie się jest po części umieraniem. A ostatecznie rzecz ujmując śmierć jest wytchnieniem po trudach pracy.

sobota, 5 kwietnia 2014

Wędrówka...

Każdy z nas, od chwili urodzenia, jest w drodze. Jest ona wpisana w nasze życie, w naszą osobowość. Jeżeli więc prześledzimy wszelką literaturę, praktycznie w każdym przypadku odnajdziemy, tak albo inaczej rozumiany, motyw wędrówki. Może to również dotyczyć wędrówki różnego rodzaju. Zarówno fizycznej, patrz Odyseja, duchowej, Treny Kochanowskiego, jak i obu jednocześnie, Władca Pierścieni. Oczywiście wędrówce fizycznej siłą rzeczy towarzyszyć będzie wędrówka wewnętrzna, w formie pewnej przemiany, czy odkrycia, które wewnętrznie przemienia.

Z samą wędrówką nierozerwalnie związane jest pragnienie celowości jej podejmowania. To właśnie z faktu posiadania celu bierze się motywacja do stawiania kolejnego kroku na naszej drodze. Cel w jakimś sensie nas determinuje w naszych działaniach. Dlatego właśnie jego mądre wyznaczenie jest tak ważne.

Tutaj dochodzimy do kolejnego ważnego elementu, do mądrości. Na potrzeby tego wywodu nazwę ją „systemem wartości”, czyli całym zbiorem wiedzy, doświadczeń i przemyśleń, które wszystkie razem nie tylko pozwalają nam wyznaczyć cel, ale również umożliwiają nam jego, nie tylko skuteczną, ale nade wszystko godną realizację. Postawa, bowiem, oparta na bezwzględnym zdobywaniu celów, w myśl zasady: „po trupach do celu” i innej, „cel uświęca środki”, świadczy o głębokim niezrozumieniu otaczającej nas rzeczywistości.


I tutaj jednak spotykamy się z pewnym wędrowaniem. Sam ów „system wartości” należałoby nieustannie kształtować, rozwijać, udoskonalać. I to właśnie ta wędrówka jest najistotniejszą, bo to z niej wyrastają pozostałe, przez nią są kształtowane. Doświadczenie, wiedza i przemyślenie są więc ostatecznie tym, co nas kreuje, a nawet pokuszę się o stwierdzenie, że to właśnie nimi jesteśmy. Zwłaszcza zaś tym ostatnim. Myśleniem.

czwartek, 20 marca 2014

Smutno mi... właśnie tak...

To tak na bieżąco, choć nigdy wcześniej tego nie robiłem. Mianowicie trochę prywaty.
Przychodzą w życiu każdego z nas takie dni, że mamy dosyć. Niby wszystko jest OK, nic wielkiego się nie stało. Standardowe problemy, standardowe zmartwienia. Dzień jak co dzień na drodze życia. Ale jednak… I dopada to człowieka nawet, kiedy jest szczęśliwy, kiedy na co dzień się spełnia, realizuje swoje marzenia, nieustannie zmierza do przodu i się rozwija.
Smutek, zmęczenie materiału, apatia… po prostu masz człowieku ochotę to wszystko rzucić, strzelić sobie w łeb i mieć święty spokój…xD. Ale dobrze wiesz, że nie tędy droga, że tak się nie robi, że to rozwiązanie nie ma sensu. Bo jeżeli zowiesz się człowiekiem, to jest to pewne zobowiązanie do tego, by się nie poddawać byle podmuchowi wiatru, byle trudności, czy temu, że jesteś zmęczony. Wiesz, że po prostu musisz zacisnąć zęby i dalej przeć do przodu.
Ale i szczęka też czasem zaboli od tego zaciskania. Co wtedy? Przecież żyć trzeba. Przecież żyć chcesz. Bo przecież te wszystkie problemy i trudności, choć chwilowo Cię przytłaczają, są częścią Twojego życia, częścią Ciebie i Twojego szczęścia. Coś więc zrobić trzeba.
Z pomocą przychodzi święty Tomasz z Akwinu. Żeby wprowadzić w temat, uznajmy, że cały ten niekorzystny stan naszej świadomości nazwać by trzeba smutkiem. Tutaj rozumianym jako ogólne doświadczenie pewnego zmęczenie psychicznego, niekiedy połączonego i z fizycznym, nagromadzenie się pewnych negatywnych emocji.
Wikipedia podaje nam następującą definicję smutku. Jest to „negatywny stan emocjonalny, charakteryzujący się poczuciem krzywdy, cierpienia i furii. Objawia się on przez tymczasowe przygnębienie oraz mniejszą energię. Smutek jest uważany za przeciwieństwo szczęścia. Bywa utożsamiany z żalem, nędzą i melancholią”.
Co w sytuacji doświadczenia smutku radzi więc nam Akwinata? Oto co proponuje:
1.       Sprawić sobie przyjemność (dowolną, godziwą, np. posłuchać dobrej muzyki, napić się czegoś, co bardzo lubię.
2.       Łzy. Wypłakać się.
      „Każda przykrość, którą człowiek niejako zamyka w sobie, bardziej go boli, gdyż wzmaga uwagę na jej przedmiot. Natomiast gdy wylewa się na zewnątrz, wówczas uwaga niejako rozprasza się ku rzeczom zewnętrznym i dzięki temu wewnętrzny ból zmniejsza się. Dlatego też ludzie pogrążenie w smutku okazują go na zewnątrz przez płacz czy jęki lub też przy pomocy słów, które również łagodzą smutek. (…)”
3.       Rozmowa z przyjacielem.
4.       Kontemplacja prawdy (Słowo Boże, systemy teologiczne doktorów Kościoła, adoracja i inne). „Nie ma nic przyjemniejszego od kontemplowania prawdy”. Prawda wyzwala, pozwala inaczej spojrzeć na rzeczywistość, odrywa nas od przesadnej troski o samych siebie.
5.       Gorąca kąpiel i sen.
      „Smutek z natury swej sprzeciwia się żywotnym czynnościom ciała. Dlatego wszystko to, co przywraca ciału normalny stan w stosunku do tych żywotnych czynności, wypędza smutek, względnie łagodzi go, także przez to, że tego rodzaju lekarstwa przywracają naturze należny jej stan, wywołując przyjemność. Skoro więc wszelka przyjemność łagodzi smutek, stąd wniosek, że także te środki łagodzą go”.

Nie ma więc co się zbytnio smucić, ino smutek przezwyciężyć i dalej brać się do roboty…

wtorek, 18 marca 2014

Prawo i Lewo

Żyjąc, od rewolucji francuskiej, w  czasach kontestacji autorytetu, a co za tym idzie, również absolutu, zwłaszcza w kwestiach moralnych, ludzie współcześni mają pewną trudność z przyjmowaniem czegokolwiek odgórnie. Jest to, tak sądzę, związane z wszechobecną demokracją. Oczywiście sama w sobie nie jest ona zła, ale też nie do wszystkiego się nadaje.
Są bowiem pewne idee w ludzkim życiu, których nie można drogą demokratycznych wyborów po prostu sobie określić. Jak choćby prawa logiki, czy matematyki etc. To, że 2+2 jest równe 4 nie zależy od tego, czy komuś się to podoba, czy nie.
Teraz zaś coś, co wielu może zaboleć. Ta sama niezależność wobec demokracji dotyczyć będzie takich idei jak: Prawda (rozróżnić od własnego zdania), Piękno (rozróżnić od własnego gustu) i … Dobro (rozróżnić od tego, co dla mnie przyjemne). Czy nam się więc to podoba, czy nie; Czy większość zadecyduje tak, czy inaczej… Dobro jest Dobrem, a Zło jest Złem. I… dotyczy to również kwestii etycznych, a nie tylko ontologicznych.
Tutaj wracamy do kwestii autorytetu. Wszelka Etyka wymaga dla siebie istnienia jakiegokolwiek odnośnika w postaci bytu Absolutnego… czyli Autorytetu. Autorytetu, w którego władzy leży określić, co jest dobrem, co zaś złem.  Nie może to leżeć w gestii większości, bo ona nigdy nie będzie absolutna, nie będzie posiadać pełni poznania rzeczywistości. Ten fakt wypływa z tej oczywistości, że człowiek sam w sobie jest ograniczony.
Takie więc idee jak Dobro i Piękno, wraz ze wszystkim innym co abstrakcyjne, co transcendentne wobec człowieka, jak Logika, Matematyka, Prawa Fizyki etc. jak Prawda mają być odkrywane, a nie określane. Prawdę poznajemy, a nie tworzymy.
I, tak. Jest to trudne. Bo kto powiedział, że będzie łatwo? Ale po to Bóg dał nam rozum, byśmy do tego, co nas przekracza, nieustannie dążyli. Wszczepił w nas głód poznania, głód Prawdy, Dobra i Piękna. My jedynie w naszej pysze, niczym budowniczy wierzy Babel, miast odkryć to, co jest nam dane, chcemy budować wszystko własnymi rękoma, własnym rozumem.

poniedziałek, 17 marca 2014

Szukanie wiatru w polu...

                Samo przysłowie jest nacechowane raczej negatywnie. Kryje się jednak w jego głębi pewna mądrość, pewien pozytyw. Żeby go odkryć, trzeba się dosyć mocno zagłębić i nagimnastykować. Zacznijmy więc…
                Szukanie wpisane jest w nasze życie. Ludzka natura nieustannie wzywa nas do szukania. Wewnątrz i na zewnątrz nas. Owe wewnętrzne szukanie jest walką o swoje szczęście, nieustannym poznawaniem siebie, odkrywaniem, niczym archeolog, swojego prawdziwego ja. To wszystko jest bardzo ulotne, właśnie niczym wiatr. I tutaj przechodzimy dalej.
                Pole. Słowo to można na różny sposób interpretować. Ja osobiście rozumiałbym je jako wyjście w świat, wyruszenie w podróż, opuszczenie swojej strefy komfortu. Pole, droga, szlak. To jest miejsce dla nas naturalne. Można by powiedzieć, nasze naturalne środowisko, rzeczywistość, w której zdobywamy szansę odkrycia samych siebie poprzez konfrontację z otaczającym nas światem.
                I tak naprawdę wiatr to jest to, czego szukamy, czego nam potrzeba. Bo jesteśmy niczym okręt, który dla swoich żagli, aby płynąć, koniecznie potrzebuje tego wyjątkowego wiatru, wiatru szczęścia, spełnienia, konfrontacji… rozwoju.
                Tak. Szukanie wiatru w polu jest tym, czym powinniśmy się zajmować, do czego jesteśmy stworzeni. Niekiedy kieruje nas ten wiatr do walki z wiatrakami, gdzie mierzymy się, niczym Don Kichote, ze smokami naszego życia. Niekiedy dzięki temu wiatrowi rzucamy się z motyką na słońce, zmierzając tam, gdzie nikt wcześniej nie dotarł, ku przygodzie, nieodkrytym lądom.

                Może to wyglądać jak szaleństwo i coś, co nas przerasta. Ale czy właśnie nie do szaleństwa i wielkich rzeczy zostaliśmy stworzeni? Czyż każdy geniusz nie był po trochu szaleńcem rzucającym wyzwanie całemu światu?

poniedziałek, 24 lutego 2014

Wszystko ma swój czas...

Ludzie ogółem są mało cierpliwi. Związane jest to, jak sądzę, z faktem, że człowiek chce mieć kontrolę. Kontrolę nad sobą, nad innymi, nad Bogiem. Dlatego, kiedy tylko coś nie układa się po naszej myśli, tracimy wytrwałość, cierpliwość, wiarę...
Nie potrafimy zaakceptować utraty kontroli, dlatego wpadamy w złość, spinamy się o różne rzeczy, często będące nieistotnymi, a które są od nas zupełnie niezależne. I przez to tracimy niepotrzebnie energię, którą normalnie byśmy zużyli na... szczęśliwe życie.
Tutaj chrześcijaństwo przychodzi z ciekawym wyjaśnieniem. Grzech pierworodny, sięgnięcie po owe rajskie jabłko, było w istocie sięgnięciem po próbę kontroli nad rzeczywistością, w tym przypadku nad dobrem i złem. Innymi słowy, człowiek chciał posiadać władzę decydowania o tym, co jest dobre, a co złe. Bo czymże innym jest "grzech" jeżeli nie próbą wywrócenia obiektywnego wobec nas porządku tak, aby zaspokoić nasze egoistyczne potrzeby?
Tymczasem, jak prawa fizyczne i matematyczne są przez nas odkrywane takimi jakimi są, tak też prawda o dobru i złu odsłania się nam w procesie poznawczym. I one, dobro i zło, są czym są i nieważne jak my, w naszej domniemanej władzy je nazwiemy, czy przypiszemy im różne desygnaty, dalej pozostaną tym, czym są swej istocie.
A, że "wszystko ma swój czas", z jednej strony jest truizmem, to z drugiej jest pewną prawdą tak oczywistą, że aż niezrozumiałą. Bo nie jesteśmy w stanie, w naszej pysze, pogodzić się z czymś, nad czym nie mamy władzy, czyli czasem i jego biegiem, tym, że coś dzieje się niezależenie od nas, mając jednak na nas wpływ. I tak... wszystko otrzymuje swój punkt w czasie, który ewentualnie może być wypadkową dwóch wektorów ruchu, naszego i świata.

Koniec końców, tym co daje nam wolność jest pogodzenie się z faktem zależności, jest odpuszczenie chorego pragnienia panowania nad wszystkim. Nie chodzi tu oczywiście o minimalizm, ale raczej o zdrowy dystans.

czwartek, 13 lutego 2014

Co Ty na to?

                Zaczynając od rzeczy banalnych. Jak się myśli to się czasem coś wymyśli. A jak się chodzi to się czasem gdzieś dojdzie. Niby to oczywiste. Jest to jednak też brzemienne w skutkach. Bo jak się chodzi to można pobłądzić. Tak samo jest i z myśleniem.
                Dlatego właśnie, tak sądzę, wielu ludzi boi się myśleć i tak samo boi się chodzić, ruszać się z miejsca. Bowiem panicznie, boi się błądzić. Tak bardzo przyzwyczajamy się do miejsca i stanu umysłu, bez względu jak mocno byłyby one dla nas destruktywne, że nie mamy odwagi nic zmienić. Tutaj okazuje się niesłychanie prawdziwym, stwierdzenie: „I would rather die then think”.
                I tym sposobem umieramy z każdą chwilą, z każdym oddechem, trwając jedynie w bezmyślnej egzystencji, nie rozwijając się ani trochę, stojąc w miejscu i gnijąc niczym nieruchoma woda w jeziorze meandrycznym. Niegdyś może, w dzieciństwie, w latach młodości, twórczy, dynamiczni, pełni ruchu, głodu i odwagi poznawania, jak rzeka, co drąży skały, taka, do której dwa razy się nie wchodzi, z każdą chwilą inni.
                Dziś jednak jest to jedynie odległe i ciche echo przeszłości, co już daleko za nami. Dawno minął złoty wiek odkrywania i zdobywania świata. Pod wpływem ludzi, równie zgnuśniałych jak my dzisiaj, utraciliśmy to, co w życiu najważniejsze… prawdziwe życie.
                Nadto, teraz nastał czas na nas, by tym kwasem, co w nas się namnożył przez lata stagnacji, zatruwać młode pokolenia. Bo przecież nie można żyć inaczej. Nie można być szczęśliwym. Szczęście bowiem leży daleko poza naszym zasięgiem… Daleko za horyzontem…

                A ja, za szaleńcem, kapitanem Sparrowem, co kapitanem pozostał bez statku, zawołam do was: „Now! Bring me the Horizon”.

wtorek, 4 lutego 2014

Poezja...

"Stepy Akermańskie"

Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu,
Wóz nurza się w zieloności i jak łódka brodzi,
Śród fali łąk szumiących, śród kwiatów powodzi,
Omijam koralowe ostrowy burzanu.

Już mrok zapada, nigdzie drogi ni kurhanu;
Patrzę w niebo, gwiazd szukam, przewodniczek łodzi;
Tam z dala błyszczy obłok - tam jutrzenka wschodzi;
To byłyszczy Dniestr, to weszła lampa Akermanu.

Stójmy! - jak cicho! - słyszę ciągnące żurawie,
Których by nie dościgły źrenice sokoła;
Słyszę, kędy się motyl kołysa na trawie,

Kędy wąż śliską piersią dotyka się zioła.
W takiej ciszy - tak ucho natężam ciekawie,
Że słyszałbym głos z Litwy - Jedźmy, nikt nie woła.

                                       Adam Mickiewicz


   Jest to mój ulubiony wiersz. Piękny. Najpiękniejszy jaki znam. To trochę jak z miłością... nie do końca potrafię powiedzieć, co dokładnie jest w nim takiego, że mnie zachwyca i ujmuje. Po prostu.
   I jest to pewien pewien problem z poezją, kiedy się ją bierze na polonistyczny warsztat i omawia: "co autor miał na myśli". Nigdy do końca tego podejścia nie rozumiałem. Nie wiem, jak dziś się do tego podchodzi i żadną miarą nie chcę podważać metod dydaktycznych stosowanych przez polonistów. Niemniej sam czasami coś napiszę. I bardzo daleko mi do Mickiewicza, czy jakiegokolwiek innego poety... Ja, moją "poezję", traktuję jako... wyraz moich uczuć, odczuć, przemyśleń, spostrzeżeń. Takie trochę wylanie siebie na kartkę. Swoją drogą, bardzo praktyczna sprawa w pracy nad sobą. Ale uważam, że, choć może będzie to śmiałe, poetę zrozumie tylko inny poeta.
   Nie twierdzę tutaj, że jestem poetą, czy, że rozumiem poezje Mickiewicza, czy też, że wiem "co autro miał na myśli", ale wydaje mi się, że czytając ten wiersz czuję mniej więcej to samo, co czuł Mickiewicz ten wiersz pisząc. I myślę, że o to w tym wszystkim chodzi. Czyli o pewną wrażliwość, empatię.
   Zawsze mnie bolało, kiedy słyszałem jak ktoś recytował taki, czy inny wiersz, niby dobrze, ale w głębi się czuło, że tak naprawdę go nie rozumie, nie przeżył, nie stanął obok autora, nad kartką papieru i nie doświadczył tego, co on czuł przelewając swe myśli na papier.
   I taką myślę rolę ma poezja. Aby czytelnik nie tyle rozumiał czytane słowa, ale czuł coś podobnego co autor w chwili pisania. Radość, smutek, zadumę, zachwyt... Taka jest chyba w ogóle rola sztuki... aby poruszała serce. By wyrywała człowieka z jego własnego świata i przenosiła w inne miejsce, by stamtąd móc spojrzeć na swoje życie, w towarzystwie autora, z tego samego miejsca, z tego samego czasu.
   To też jest problem Pisma Świętego. Ono też jest trochę jak poezja. Żeby je zrozumieć, trzeba stanąć obok tego, czy innego proroka, Apostoła, Ewangelisty... obok Boga... i jego oczami spojrzeć na świat. Jest to trudne. Niesłychanie trudne. Ale jeżeli się uda... jak to uskrzydla. Zupełnie jak poezja. Zmienia wszystko, pozornie nie zmieniając nic...