Poprzedni post był bardzo... pesymistyczny. Z niewielką tylko nutką
nadziei na końcu. Ale takiej nadziei w zasadzie nawet niewyartykułowanej, a
jednanie możliwej do odczytania gdzieś między wierszami, w jakimś głębszym
kontekście. Pojawił się jednak jeden komentarz, w którym autor, choć mam
przekonanie, że jednak autorka (mam nadzieję, że nikogo nie uraziłem, jeżeli
jestem w błędzie, ani też nie zostanę posądzony o seksizm), odnosi się do
relacji, do ludzi, jakimi się otaczamy. Ja nie zgodzę się zupełnie z wnioskami
płynącymi z tej wypowiedzi. A może bardziej uznam, że są one jedynie
powierzchownym wyrażeniem głębszej prawdy. Ciężko mi będzie to moje stanowisko
uzasadnić bez rozpisywania się, ale spróbuję. Może się uda.
"Pokaż mi swoich przyjaciół, a powiem Ci kim jesteś". Tak.
Nasze relacje są ważne. I to niesłychanie ważne. Niemniej uważam, że są one
jedynie odbiciem tego, kim jesteśmy. Są one lustrem, w którym się odbija nasza
osoba. Jeżeli więc możemy poddać pod wątpliwość jakość tych relacji to nie
wystarczy zmienić środowiska, należy zmienić siebie.
Oczywiście wiem, że środowisko też ma na nas
wpływ i trudno mi teraz określić jednoznacznie i ostatecznie, co jest
ważniejsze. Czy nasze decyzje o samym sobie, czy może wpływ środowiska na nas.
Ja w tym momencie skłonię się ku decyzjom, ale też wiem, że często nasze
decyzje są blokowane przez nasze środowisko. Niemniej to właśnie od decyzji
wszystko się zaczyna. Środowisko może ją ułatwiać albo utrudniać, ale za klucz
jednak uznam decyzję.
Ale już same nawet środowisko to nic innego
jak nasze relacje. To przez naszą zdolność do budowania relacji nasze
środowisko jest kształtowane. Ważnym zaś czynnikiem, który choć niemierzalny,
jest miernikiem jakości relacji, jest miłość, czyli pragnienie czyjegoś dobra.
I tego elementu chciałbym się uchwycić.
Jeżeli jesteśmy egoistami, to będziemy otoczeni egoistami. Często nasz
egoizm kryje się pod płaszczem wielu pozytywnych cech, ale demaskowany jest on
właśnie przez nasze relacje, przez to, jak one się budują na przestrzeni czasu,
jak się w nich tak naprawdę czujemy. Ostatecznie prawda zawsze wyjdzie na
wierzch. Tyle, że egoizm też jest miłością. Jest miłością samego siebie, ale w
niezdrowy sposób. Kluczem więc do zdrowych relacji jest nie uwolnienie się od
tej miłości siebie samego, ale autentyczne pokochanie siebie, czyli gotowość do
tego, żeby kochać siebie w pełni, czyli pragnąć swojego prawdziwego dobra.
Tutaj oczywiście wychodzi element głębokiego rozeznania tego, co jest dla
mnie dobre. To zdobywamy zaś wraz z nabytymi przez lata doświadczeniami, wiedzą
i umiejętnością zaaplikowania tejże wiedzy dla poprawnego odczytania tychże
naszych doświadczeń. To dzięki temu rozeznaniu potrafimy wybrać nie to, co
łatwe, wygodne i przyjemne, ale to, co autentycznie jest dla nas dobre, choć
niekiedy bardzo bolesne.
I
tutaj odniosę się już do mojej dziedziny poprzez dwa cytaty. "Będziesz
miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim
umysłem. [...] Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie
samego" Ten jest pierwszy. Drugi to: "[...] kto nie miłuje brata
swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi".
Zestawiając je razem łatwo można wywnioskować, że nasza miłość do Boga jest
odbiciem naszej miłości do bliźniego, a ta zaś odbiciem miłości do samego
siebie. Czyli kluczowa w tym wszystkim staje się właśnie miłość do samego
siebie. Dla tych z nas, którzy nie wierzą, Boga można tu zastąpić uniwersalnymi
wartościami, takimi jak dobro, piękno, sprawiedliwość. Jasno więc wynika z
tego, że nie będę człowiekiem sprawiedliwym, dobrym i wrażliwym na piękno,
jeżeli na samym początku nie będę kochał siebie. Nienawidząc siebie samego będziemy
odczuwać nieustanną nienawiść wobec świata i lęk wobec niego. I bardzo często
ludzie tę nienawiść wobec siebie przerzucają nie tylko na świat, ale również na
Boga. I to nie jest tak, że gardzą oni Bogiem i Boga nienawidzą (co zaś jest
zabawnym, kiedy ktoś nienawidzi Boga, w którego nie wieży). Ludzie Ci najpierw
nienawidzą tak naprawdę siebie, sobą gardzą, siebie poniżają.
Ostatecznie, bowiem tak skonstruowana jest nasza psychika, że na tym
świecie naturalnie czujemy się niesłychanie samotni i nieważni. Zwłaszcza w
obliczu przytłaczającego cierpienia, zdrady, cudzej zawiści. Nawet Chrystus
wisząc na krzyżu ukazał to wołając "Boże mój, Boże mój, czemuś mnie
opuścił"? Ukazał tym zdaniem, że koniec końców skazani jesteśmy właśnie na
samotność, bo niczego innego, poza tym, co jest w nas, nie jesteśmy pewni.
Oczywiście słowa te są zaczerpnięte z psalmu 22, gdzie na końcu autor tego
tekstu odnosi się do Tegoż Boga, pozostaje jemu wierny, pozostaje wierny temu,
w co głęboko wierzył. Wierny miłości, dobru, pięknu, sprawiedliwości itd.
I
my, żyjąc na tym świecie, niejednokrotnie będziemy czuli się skrajnie samotni,
opuszczeni, kiedy będziemy wątpić w sensowność wszystkiego, co nas otacza. I
jedynym, co może nas utrzymać przy życiu to nasza wiara w siebie, wiara w to,
co prawdziwe. Wiara w to, że na koniec, warto być dobrym, sprawiedliwym, że
warto kochać. I tylko taka wiara ostoi się wobec wszelkich trudności i
cierpienia. A przyjdą one na pewno.
A wiara ta jest wyrażona niczym innym jak
właśnie miłością samego siebie. Autentycznym pragnieniem swojego dobra w
poszanowaniu wszystkiego tego, co dobre, piękne, sprawiedliwe i prawdziwe.
Tylko proszę tutaj nie mylić swojego dobra z dbaniem tylko o swój interes, bo
to nie zawsze jest tym, co jest dla nas dobre. Bo czasem trzeba nam poświęcić
to, co jest w naszym najlepszym, wydawałoby się, interesie, na rzecz tego, co
jest zgodne z tym, w co wierzymy, co wyraża się właśnie w czymś, czego dziś
ludzie tak bardzo się boją. Prawdzie, dobru i sprawiedliwości, które są
obiektywne, które są nad nami, które są wyrażone właśnie przez to, co ludzie
wierzący nazywają Bogiem.
Tylko autentycznie kochając siebie
będziemy potrafili, bez względu na okoliczności, wybrać to, co dobre, podjąć
dobrą decyzję, a wreszcie, będziemy gotowi nawet cierpieć. Cierpieć w spokoju
ducha, wiedząc, że to jest właśnie dla nas dobre, co teraz się dzieje. Nawet
jeżeli boli.