piątek, 14 grudnia 2012

Mistrz i uczeń...

   Mijają kolejne tygodnie i miesiące mojej pracy w szkole. Jest to dla mnie bardzo ciekawe i twórcze doświadczenie. Niestety, mam sobie wiele do zarzucenia. Pomijam tutaj wszelkie kwestie dotyczące dydaktyki, moich metod nauczania i wychowywania powierzonej mi młodzieży. Rozwiązanie problemów w tym polu przyjdzie razem z doświadczeniem, więc zbytnio staram się tym nie przejmować, na bieżąco korygując naturalne dla świeżo upieczonego nauczyciela niedociągnięcia.
   Co bardziej mnie boli to fakt, że uważam, iż jestem złym nauczycielem. Twierdzenia tego nie stawiam na podstawie tego, czy jestem lubiany, czy moje lekcje są ciekawe, jak mocno angażują się w nie uczniowie. Choć i w tych trzech sferach są pewne mankamenty, które powinienem skorygować.
   Problem, moim zdaniem, leży zaś w tym, że jestem złym uczniem. Tak, złym uczniem. Niektórzy mogą się z tym nie zgodzić, ale życie pokazuje, że aby być dobrym nauczycielem najpierw trzeba być dobrym uczniem. I nie chodzi tu, bynajmniej, o dobre oceny ile raczej o postawę ucznia. Postawę, jaką uczeń przyjmuje wobec mistrza. Jeżeli bowiem uczeń najpierw nie nabędzie pokory i karności żeby móc przyjąć naukę, później sam nie będzie potrafił dobrze nauczać. Taki porządek rzeczy ma się chyba we wszystkim. Agregat prądotwórczy, musi otrzymać paliwo, aby mógł wygenerować energię. Człowiek, aby kochać, najpierw musi być kochany. Ciało, aby oddawać energię, musi ją skądś otrzymywać. Nic nie bierze się z próżni.
   Tak też jest i z nauczaniem. Myślę bowiem, że najważniejszą rzeczą, jaką do przekazania ma nauczyciel swojemu uczniowi nie jest wcale wiedza. Tę można zdobyć, zwłaszcza dziś, na różne sposoby. Tym, czego, tak sądzę, powinien nauczyciel nauczyć swojego ucznia jest postawa bycia uczniem. Pewien głód, nie tyle wiedzy, co prawdy. Bardzo szeroko rozumianej prawdy. Uczeń powinien, dzięki pracy nauczyciela, stać się filozofem, czyli "miłującym mądrość". Oczywiście ta mądrość może dotyczyć różnych aspektów rzeczywistości. Żeby być bardziej precyzyjnym, chodzi o ową "miłość", pragnienie sięgania dalej niż za horyzont, pragnienie zdobywani mądrości, sięgania ku prawdzie... czyli, de facto, postawę ucznia. Tego, który jest gotów szukać prawdy z postawą, której można przypisać nazwę miłosnego pragnienia czy wręcz pożądania... Owego pragnienia, które nie szuka półśrodków, które nie zadowala się namiastkami i półprawdami, ale szuka wiedzy, prawdy, mądrości ostatecznej...
   I tutaj pojawia się mój problem. Ja niestety zbyt mało jeszcze, tak uważam, poświęcam się samodoskonaleniu, szukaniu, zdobywaniu... za mało pragnę. W skrócie mówiąc: za mało jestem uczniem, aby być nauczycielem...
 

1 komentarz:

  1. Uuff, ostro. Myślę, ze masz wobec siebie duże wymagania. Niekończące się dążenie do bycia coraz lepszym - noo, ale nie do ideału, bo tego nie ma. Nieustanne uczenie się - a jakże. Ale... szukanie prawdy przez uczniów, dla mnie to jak wyprawa po św Graala. I tu można się zacząć odwieczną dyskusję czym jest prawda bla, bla itd. Myślę, że trzeba przystawić zawód nauczyciela do rzeczywistości; Żaden człowiek widząc innego 2-3 razy w tygodniu na 45 min nie jest w stanie zawojować jego światem, jego życiem domowym, środowiskowym , miłosnym na tyle by zamienić go w poszukiwacza prawdy. Za to jest w stanie dać mu ociupinkę: poczucia własnej wartości(przez "dobre" słowo, gest), szacunku, którego dzieci często nie mają w domu i środowisku - traktowania na równi , nie jak kolegę ale partnera ,zabrzmi to trochę sztywniacko, w procesie nauczania, i pokazania wrażliwości na drugiego człowieka, empatii. Uważam też, ze można przynajmniej starać się uczyć czegoś takiego co nazywam, z braku lepszego sformułowania, obyciem życiowym. Żeby nie bać się, nie wstydzić pytać, żeby umieć wypowiedzieć się publicznie, żeby wyrażać swoje uczucia w bezkonfliktowy sposób, żeby w ogóle nazywać uczucia, potrafić skorzystać z tych jakże wielu źródeł informacji i in..Dla osób nie mających kontaktu z młodzieżą może moje zdanie być śmieszne, ale mnie powala ogrom niemożności jaki wykazują uczniowie właśnie z takich sprawach , no i czasem aż przytłacza mnie to, że nastąpiła śmierć empatii zarówno wśród uczniów , którzy nie mają jej się skąd nauczyć, jak i większej części nauczycieli, którzy swoją pracę traktują jak konieczne zło, nie starając się nic zmienić. Kto to napisał/powiedział "Nie ma dzieci, są ludzie"? - jak tylko o tym zapomnę w plątaninie sprawdzianów, dyżurów, rad, protokołów, dzienników i innych pierdół to szczypię się w udo;)
    Drogi autorze, po za tym w procesie nauczania występują dwie strony:)nie bądź dla siebie taki surowy!
    Pozdrawiam
    Czesia
    p.s. five death finger - my own hell

    OdpowiedzUsuń