W
dzisiejszych czasach, kiedy odrzuca się wszelkie autorytety, kontestując
wszystko, co niesie w sobie choćby krztę więcej sensu i treści niż
wszechogarniający kicz, trudno jest być Bogiem.
Po raz
kolejny obejrzałem „Bitwę o Los Angeles” i zwróciłem uwagę na pewien szczegół w
postawie głównego bohatera, sierżanta Nantza. Szczegół, który w znacznym
stopniu wyraża jego osobę, to kim jest i jaki jest. Tłumaczyć wszystkiego mi się nie chce, więc odsyłam do filmu – swoją drogą całkiem przyjemnego w
oglądaniu.
Niemniej,
ów sierżant Nantz, nawet pomimo skrajnie niesprzyjających okoliczności, w
których stracił wszelki szacunek oddziału, do którego trafił, poza tylko tym
koniecznym, wypływającym z posiadanego stopnia, robił wszystko tak, jak
należało… robił swoje. Niespecjalnie przejmował się uwagami podkomendnych,
brakiem szacunku wobec jego osoby czy respektu do tego, co osiągnął – a
osiągniecia miał niebywałe.
W całej
sytuacji w jakiej się znalazł, Nantz wykazał się dojrzałą osobowością, robiąc
swoje, to czego go nauczono, to czego wymagała sytuacja, to, co uważał za
słuszne. Miał facet jaja… i tyle w temacie. Niestety w świecie rzeczywistym
„jaja” są towarem deficytowym. Bo najłatwiej jest iść za tłumem… bezmyślnie i
bezrefleksyjnie… no bo po co myśleć, obiektywizować, po co mieć swoje własne, poparte wiedzą i
doświadczeniem, zdanie.
To samo
dotyczy dziś Boga, który po prostu robi swoje. To samo dotyczy rodziców, którzy
robią swoje. Nauczycieli, wychowawców, policji, Kościoła, księży… Fakt,
zwłaszcza mówiąc tu o ludziach… nie są doskonali… popełniają błędy. Ale
większości ludzi trudno jest zrozumieć, że w życiu czasem po prostu trzeba
robić swoje, to co do mnie należy… bez względu na to, czy ktoś mnie rozumie,
czy wie do czego zmierzam… łatwiej jest wszystko co wartościowe i trudne do
zrozumienia... po prostu odrzucić…
no,no,no... problem polega na tym, że istnieje wiele osób, które nie są w stanie zmienić swojego zdania mimo tego, że tkwią w błędzie. I niestety bycie ,,Bogiem" bardzo łatwo przychodzi mężczyznom. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPati
Nie, nie nie... problem polega na tym, że istnieje wiele osób, które nie są wstanie udowodnić swojej tezy, ani obalić (podobno) błędnej. I niestety bycie "upartym" bardzo łatwo przychodzi kobietom. Pozdrawiam Łuki (hehe)
OdpowiedzUsuńŁukasz, to nie jest kwestia posiadanych argumentów. To kwestia tego, że mężczyźni nie przyjmują żadnych argumentów. Przypomnij sobie ile razy odpowiedziałeś na czyjeś słowa - TO NIE JEST ARGUMENT. Przecież to tylko Twoja subiektywna ocena! I zdecydowanie ,,upartość" leży w genach mężczyzn. U kobiet nazwałabym to walką o logiczne podejście do sprawy. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBuahuahua... i tutaj się z Tobą nie zgodzę, ponieważ to kobiety właśnie najczęściej wychodzą z argumentami opartymi na emocjach i odczuciach. Jest takie świetne powiedzenie: Mężczyzna w kłótni z kobietą jest z góry skazany na porażkę, ponieważ on musi stosować się do zasad logiki i rozsądku, a te dwa nie mogą w żaden sposób przeszkadzać kobiecie. Oczywiście to tylko powiedzenie, ale jest w nim dużo z prawdy. Moje doświadczenie mówi mi, że kobiety bardzo często coś sobie ubzdurają, bo ona tak uważa i nie trafiają do niej żadne argumenty... bo ona tak twierdzi.
OdpowiedzUsuńRównież znam wiele kobiet i wiem również, że kobiety posiadają argumenty. Mężczyźni myślą, że wiedzą wszystko najlepiej. Nikogo nie spytają o radę. Będą błądzić po obcym mieście godzinami, ale nie pozwolą się spytać o drogę - bo on wie! - ZAŁAMKA!
OdpowiedzUsuń