wtorek, 1 grudnia 2015

Początki...

   Rozpoczął się Adwent. Czas oczekiwania na "przyjście" Chrsytusa, na Boże Narodzenie  Ale to tylko jedno z trzech "przyjść". Drugim przyjściem jakiego oczekujemy w tym czasie jest przyjście Chrystusa na końcu czasów, paruzji. I językiem prostym i banalnym, ale nie do końca trafnie ujmującym istotę sprawy...czekamy na koniec świata.
   Ja chciałbym się skupić jednak na trzecim aspekcie adwentowego "przychodzenia", czyli tym codziennym. Adwent powinien być dla nas też czasem odkrywania Boga, który przychodzi do nas w naszej codzienności, często wydającej się być szarą. Jego obecność sprawia, że to, co pozornie bezwartościowe i bezsensowne, włącznie z nami samymi, nagle zaczynamy odkrywać jako ważne, wartościowe i piękne. Swoją obecnością Bóg niejako tchnie ducha w tę martwą glinę jaką niekiedy się stajemy. Ożywia kamienne serce. Niczym strumień wody żywej wskrzesza martwą glebę czyniąc ją żyzną i urodzajną.
   My jednak często nie chcemy tego zobaczyć. Lubimy tę naszą szarzyznę i spiekotę wysuszonej ziemi. Boimy się cokolwiek z tym zrobić, bo jak zaczniemy w tej ziemi grzebać szukając studni...okaże się, że mnóstwo dławiącego pyłu się uniesie, że odkryjemy, iż tak naprawdę żyjemy w stajni, jak bydło...ale On i tak przychodzi. I to jest prawdziwa "magia tych świąt". To, że On naprawdę chce do nas przyjść na pustynię, gdzie uciekamy przed ludźmi, przed samym sobą. Pustynię lenistwa, czy nadmiernej aktywności...każdy ma swoją. A On tam na nas często już nawet czeka.
   I tu zaczynają się schody...włącza się lęk przed owym dławiącym pyłem...niczym brudny i zasyfiony pokój, w którym od lat się kisimy i boimy cokolwiek ruszyć, żeby nie podniósł się kurz wspomnień, lęków, traumy przeszłości...Ale to jest jedyna droga.
   "Omnium principium difficile sunt"... Zawsze, kiedy za coś się zabieramy robi się ciężko...Rozsypując ten trwający od lat porządek pozornie robimy jeszcze większy nieład. To może zniechęcać. To może odrzucać. Do tego ten kaszel przy alergii na kurz...
   Ale poczujmy "magię tych świąt". Otwórzym załzawione oczy i zobaczmy, że On jest obok nas. Jest obok i nie stoi bezczynnie. Pomaga nam się ogarnąć. Po to tu przyszedł, by wyzwolić nas z więzienia naszej samotności...by nauczyć nas kochać.

          „zakochany grzesznik”                                                          09.05.08 nr 310



         Żeby tak załapać się w kolejkę
         do nieba
         chociażby jako ten ostatni grzesznik
         co grzechy miał – małe i wielkie
         co Boga szukał – z oczami zamkniętymi
         co się potykał, upadał – i z trudem powstawał
         co chciał słuchać – ale uszy miał brudne
         co wreszcie chciał kochać
         choć wcale mu nie szło
         no, może czasami
         kiedy nie kochał się w ludziach
         lecz kochał w Bogu

1 komentarz:

  1. Czas adwentu powinien być szczególnie tym czasem kiedy chcemy uprzątnąć ten "dławiący płyn"... Wszystko jak zwykle opiera się na tym, aby zaufać Panu Bogu i zacząć działać. I tutaj często zaczyna się wewnętrzna walka... No bo warto czy nie warto? Przecież dobrze jest, po co cokolwiek zmieniać, skoro "jest ok"?
    I wtedy należy sobie odpowiedzieć na pytanie: Czy ufam Panu Bogu? Czy chcę Jemu zaufać?
    Na czas adwentu polecam internetowe rekolekcje o. Adama Szustaka z cyklu #jeszcze5minutek (https://www.youtube.com/user/Langustanapalmie). Jego słowa skłaniają mnie zawsze do przemyśleń...

    OdpowiedzUsuń