sobota, 24 marca 2012

Cogito ergo sum...

   Cogito ergo sum [http://pl.wikipedia.org/wiki/Cogito_ergo_sum]. Te słowa Kartezjusza, które chyba wszystkim są dobrze znane i wydają się one również być bardzo sensowne, łatwo podważyć [patrz link powyżej]. Nie chcę tutaj wdawać się w filozoficzne dysputy na poziomie Huma, czy Kanta, bo po prostu nie czuję się do tego wystarczająco kompetentny, niemniej chciałbym się nad nimi na chwilę pochylić i poddać krytyce z nieco bardziej praktycznej strony, bardziej życiowej. Ponieważ zaś od środy mam szczęście być magistrem świętej teologii [xD] to krytykę moją pozwolę sobie osadzić w kontekście wiary. Do podjęcia tego tematu nakłonił mnie, zupełnie nieświadomie, pewien mój kolega. Do dzieła więc...
   Zacznijmy może od zastanowienia się w ogóle nad sensem tej sentencji. "Myślę więc jestem". Każdy chyba z nas zakłada, że jest, oraz, że przy tym jeszcze myśli. Cóż więc, w praktyce, oznaczają owe trzy terminy: "myśleć", "więc" oraz "jest", inaczej "być"? Udajmy się nieco naokoło, czyli po mojemu, a konkretnie to od tyłu.   Samo "bycie" jest dla nas samych faktem niezaprzeczalnym. Niemniej - nadużywam tego słowa, ale bardzo mi się ono podoba, bo dobrze wyartykułowane świetnie buduje napięcie wypowiedzi xD - można "być", jak również można "BYĆ". Ja osobiście użycie terminu "jest/być" w tym zdaniu, osadzając się w kontekście wiary praktycznej, rozumiałbym jako "BYĆ", czyli coś więcej niż tylko "trwać", pozostając bezosobową i bezkształtną masą znajdującą się tylko w pewnej rozciągłością czasu. Owe "BYCIE" oznaczałoby więc autentyczne "jestem" konkretnego bytu, które konkretnie by się wyrażało w jego egzystencji w sposób płodny i twórczy, a nie jedynie w "odbyciu" życia polegającego na zapętlaniu się w ciąg pracy, konsumpcji i defekacji. Można by więc powiedzieć, że konkretny byt, konkretna osoba albo jest BYTEM, czyli JESTESTWEM, albo odBYTEM, czyli fabryką fekaliów.
   Teraz drugi człon, czyli "więc" [http://pl.wiktionary.org/wiki/wi%C4%99c]. Na tej stronie czytamy, że "więc" jest to spójnik "służący do tworzenia konstrukcji, w których zdanie ze spójnikiem opisuje czynność, która nastąpiła, ponieważ odbyła się czynność opisana w zdaniu  przed spójnikiem". Co to dla nas oznacza? Pewien absurd. Użycie spójnika "więc" wskazywałoby na konieczność pierwotnego zaistnienia "myśli" wobec "bycia". W porządku logicznym wydaje się to być bezsensownym twierdzeniem, bo jak coś, czego nie ma, czy raczej ktoś - jeżeli zdolność myślenia przypiszemy jedynie bytom osobowym - może myśleć, jeżeli wpierw nie istnieje. Tutaj dochodzi poniekąd do głosu krytyka Huma, która pokazuje, że mamy w tym przypadku do czynienie z pewnym percypowaniem, czyli postrzeganiem, z którego, czy na podstawie którego, dedukujemy istnienie. W istocie rzeczy więc porządek następowania faktów byłby odwrotny. Najpierw pojawiałoby się "jest", potem dopiero "myślę", z którego drogą dedukcji dochodzimy dopiero do pewnej świadomości istnienia. Niestety jednak, każda "myśl" musi być poprzedzona percepcją za pomocą takiego czy innego zmysłu. Jeżeli bowiem poprosić by kogoś o to, by wymyślił "lalugę" to stworzy on ją z poznanych przez siebie wcześniej rzeczy. Nie ma więc czegoś takiego ja myślenie w pełni abstrakcyjne, w zupełnym oderwaniu od czegokolwiek. Zawsze musi się ono zasadzić na takiej, czy innej pierwotniejszej wobec niego percepcji zmysłowej. A zmysły, jak dobrze wiemy, mylą się lub mogą być oszukane. Skąd więc mamy wiedzieć, czy przypadkiem każda nasza dotychczasowa percepcja nie była zakłamana. Jeżeli nie mamy więc tej pewności, musimy ją odrzucić jako fundament gwarancji naszego istnienia. Stąd zmysły, czy w ogóle świat materialny, zewnętrzny, tej gwarancji dać nie mogą. Idąc więc dalej musimy również odrzucić "myślenie" jako gwarancję naszego istnienia, bo w samych założeniach opiera się ono na możliwie błędnych przesłankach. Stąd, na płaszczyźnie czystej logiki, myślenie nie może być gwarantem istnienia w ogóle. "Więc", moim zdaniem, uciekając od czystej logiki w pewną praktykę, wskazuje więc [xD] na inny rodzaj "bycia", dla którego koniecznym jest ów pierwotniejszy wobec niego element naszej sentencji, a nie na "bycie w ogóle".
   "Myślę". Cóż To znaczy? Nikt z nas nie odbierze sobie zdolności myślenia, co jednak z chęcią czynimy wobec innych. Trzymając się jednak naszej sentencji, w odniesieniu do dwóch rodzajów, czy raczej płaszczyzn "bycia", można by mówić również o dwóch rodzajach "myślenia". Pierwszym z nich będzie to fundamentalnie dla każdego. Tutaj jednak muszę wielu bardzo zasmucić cytując słowa z mojego ulubionego filmu, z Gwiezdnych Wojen. [http://pl.wikipedia.org/wiki/Gwiezdne_Wojny]. Mistrz Jedi imieniem Qui Gon-Jinn powiedział pewnego razu, że "umiejętność mówienia nie oznacza inteligencji". Nie chcąc wdawać się w kolejne terminy dostosuję tę wypowiedź do potrzeb naszych rozważań. W nowej formie brzmiałaby ona w sposób następujący: "Umiejętność myślenia nie oznacza MYŚLENIA". Choć już teraz wszystko może wydawać się oczywiste, wyjaśnię. Można "myśleć" i "MYŚLEĆ"Każdy z nas, jeżeli jest w stanie świadomości, myśli. Każdy też je i, za przeproszeniem, sra. Nie każdy jednak "MYŚLI" i nie każdy tym samym faktycznie "JEST". Czym więc znamionować się musi owo "MYŚLENIE", by było gwarancją "BYCIA". Koniecznym jest, aby było ono twórcze, krytyczne wobec świata, a przede wszystkim wobec swojej twórczości - mam tu na myśli postawę twórczej krytyki, a nie krytykanctwa. Dalej, mając świadomość swojej ułomności popartej doświadczeniem krytyki, mieć w sobie pragnienie rozwoju, pogłębienia, poszerzenia horyzontów. Owe myślenie byłoby więc niczym innym, jak "filozofią", czyli "umiłowaniem mądrości". Ktoś powie: "Po co?". Ano po to, aby faktycznie ŻYĆ, pełnią życia. Choć zewnętrznie nic może się nie zmienić, bo dalej będzie trzeba "pracować, jeść, srać, spać", to jednak, ponieważ moje szczęście leży tylko i wyłącznie we mnie, zaś w niczym poza mną, to filozofia, to umiłowanie mądrości, pozwoli mi zdobyć to wewnętrzne, niezachwiane niczym szczęście. Dlatego warto pochylić się nad dobrą lekturą, posłuchać kogoś mądrzejszego od siebie, bardziej doświadczonego, o większej wiedzy praktycznej i teoretycznej, by z tego wszystkiego wyłowić to, co najistotniejsze, co prawdzie i prawdziwie piękne i wartościowe. Wtedy faktycznie będzie można o sobie powiedzieć, że Cogito ergo sum.
   Na koniec pewna wskazówka i obiecane złapanie kontekstu wiary. Bóg, w Starym Testamencie, przedstawia się Mojżeszowi na Synaju. O dziwo robi to właśnie w sposób iście filozoficzny. Określa się imieniem "Jestem, który jestem" albo nieco dalej "Ja jestem". Tym samym wskazuje, że istotą Jego bytu, jego egzystencji, jest "ISTNIEJE", jest "BYCIE". To wskazuje, że nie mogło Go nie być. To wskazuje na wieczność Jego istnienia. Co więcej, odwołując się do świętego Tomasza z Akwinu, [http://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%9Aw._Tomasz_z_Akwinu], a konkretniej do jego argumentów przemawiających za istnieniem Boga, sławnych dróg [http://www.tomizm.pl/?q=node/22], wskazuje to na Jego wszechmoc, doskonałość, pełnię etc. Idąc dalej drogą biblijną dochodzimy do osoby Chrystusa, który wielokrotnie zwraca się do sobie współczesnych słowami: "Ja jestem..." [choćby: Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem]. Tym samym wskazuje na swoje bóstwo, na swoją jedność z Ojcem co do natury. Wreszcie, w ogrodzie oliwnym, przed Jego pojmaniem wypowiada bardzo znamienne "Ja jestem" [Ewangelia według świętego Jana, rozdział 18, wersety od 1 do 11 - http://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=357]. "Ja jestem", na dźwięk którego jego oprawcy padają na ziemię. On w istocie "Jest". Jego życie faktycznie przepełnione jest treścią, jest pełne. Dlaczego? Dlaczego faktycznie Chrystus "JEST DROGĄ, PRAWDĄ I ŻYCIEM"? Można by całą Ewangelię przedstawiać. Fundamentalnym jest jednak to, że On przyszedł na ziemię "aby służyć, nie aby Mu służono", aby "dać życie na okup za wielu". On swoim życiem wypełniał słowa, mówiące, że: "Królować znaczy służyć" [Odwrócenie tej sentencji w "służyć znaczy królować" pokazuje obłudę i interesowność działania]. Dalej, bo nie szukał o sobie świadectwa u ludzi, ale jedynie u swego Ojca, u Boga, któremu był wierny i posłuszny. Dlatego jest On dla nas DROGĄ, drogą PRAWDY, wiodącą do ŻYCIA w pełni. Warto iść taką drogą. Grzech właśnie zaś na tym polega, że mówimy, za Lucyferem, non seriviam - nie będę służył [nikomu poza sobą], kiedy siebie samego czynimy miarą wszystkiego. Dlatego kłamstwem jest twierdzenie przypisywane innemu filozofowi, Protagorasowi, mianowicie, że człowiek jest miarą wszechrzeczy [http://pl.wikipedia.org/wiki/Cz%C5%82owiek_jest_miar%C4%85_wszechrzeczy - wraz z zawartą krytyką]. Bóg jest miarą wszystkiego. Ten Który JEST jako Jedyny może powiedzieć w pełni prawdzie Cogito ergo sum i nasze istnienie i nasze myślenie na tyle będzie ISTNIENIEM i MYŚLENIEM, na ile uczestniczyć będzie ono w ISTNIENIU i MYŚLENIU samego Boga, na ile będzie wierne Jego Słowu, Jego nauce.
   A na koniec tylko dodam to, co najwięcej większość zaboli. Pospieszę jednak zaraz z pewnym wyjaśnieniem. Jego Słowo, Jego Nauka jest zawarta w nauczaniu Kościoła. Kościół po to został powołany do istnienia, aby tę naukę głosić i przekazywać całemu światu. Aby każdemu człowiekowi dać dostęp do tej DROGI, PRAWDY i ŻYCIA. Dla tych, co się oburzają z całą powagą i szczerością dodam, że faktycznie ludzie Kościoła wielokrotnie odstępowali od tej nauki. Ludzie na wszystkich, nawet na najwyższych szczeblach Kościoła. Ale na Miłość Boską, nie odrzucajcie tej Nauki, nie odrzucajcie tej DROGI, PRAWDY i ŻYCIA tylko dlatego, że niektórzy to uczynili przed wami. Uwierzcie Bogu. Po to Bóg dał Kościołowi Ducha Świętego, aby Ten zachował w nim prawdziwą Naukę samego Boga, jego autentyczne Słowo, aby ustrzegł ludzi od zejścia z tej ścieżki, ale tylko na tyle, na ile oni zdecydują się jej być wierni i posłuszni Bogu. Nie zawsze jednak wykazywali się tym posłuszeństwem i wiernością. Nauka jednak, ta oficjalna, pozostała nietknięta. Trzeba tylko czasem się do niej trochę dokopać przez słowa konkretnych osób ją głoszących. A to wymaga wysiłku i trudu. 
   Podejmijcie go... na prawdę warto...



   P.S.

   No i oczywiście wiersz:


         „Panie, ucz mnie…”                                                     26.06.08 nr 311



         Panie, ucz mnie chodzić
         tylko Twoimi drogami,
         za Twoim słowem,
         za Twoim przykładem.
                  Ucz mnie miłować
                  i słuchać i wiernym być
                  tak  jak i Ty wierny byłeś
                  Ojcu, co w niebie mieszka.
         Ucz mnie, mój Panie,
         tak jak przede mną
         swych świętych uczyłeś
         dla Boga Królestwa umierać.

5 komentarzy:

  1. Nic nie rozumiem... Może mnie nie ma?
    Ale duży plus za szatę graficzną, od razu przyjemniej.

    OdpowiedzUsuń
  2. najdokładniej przeczytana przeze mnie notka ze wszystkich Twoich, chyba przez argumentację na facebooku ;) a z naszej górskiej wędrówki taki cytat Y do X: X, nie wystarczy umieć czytać mapy, trzeba jeszcze myśleć... :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj looke, na poczatku pewna sugestia, jak dla mnie zbyt duzo watkow poruszasz w tym poscie. Od jednego tematu przechodzisz do kolejnego, aby poruszyc nastepny. Tego jest zbyt duzo, latwo sie pogubic.

    Jezeli chodzi o cytat Kartezjusza "Mysle, wiec jestem" ja rozumiem to tak, ze to my ludzie kreujemy rzeczywistosc, nasze jestestwo zaczyna sie od mysli. To odroznia nas od innych ssakow, po prostu myslimy, analizujemy, wyciagamy wnioski etc. W ten sposob nie zaprzeczasz temu, ze cos jest. Mozna w ten sposob nawiazac do cytatu ze Starego Testamentu, gdzie Bog objawia sie jako "Ja Jestem" albo "Jestem, ktory Jestem", ze Bog istnieje niezaleznie od ludzi. Poza tym Bog nie mysli, bo JEST. :)

    Pozdrawiam
    A.

    OdpowiedzUsuń
  4. No no no cóż to za zmiany na blogu?

    OdpowiedzUsuń
  5. Druga część tekstu fajna ale zaczynasz od prostego błędu logicznego Wiec oznacza u kartezjusza oczywiście implikacje a ponieważ jak sam piszesz nie ma myślenia bez bycia implikacje prawdziwa

    OdpowiedzUsuń