środa, 10 października 2012

o podróżowaniu...

   Robiąc porządki wśród zakładek w wyszukiwarce natrafiłem na pewien filmik [http://www.youtube.com/watch?v=NxfxQdbW5wY&feature=related], który kiedyś obejrzałem. Czytając znajdujące się pod nim komentarze natrafiłem na jeden, którzy szczególnie mnie zainteresował. Mianowicie: "szukajcie ich na drodze, po której chodzą". I zaczęło się móżdżenie...
   Uświadomiłem sobie, że często ludzie nie mogą dogadać się z Bogiem, że Go nie spotykają, nie rozumieją. Przez to cała rzeczywistość wiary wydaje się być szarą i nudną. I też się temu nie dziwię, bo tym, co w owej rzeczywistości jest najciekawsze i najpiękniejsze jest obecność Boga. Jeżeli więc się z Nim człowiek nie spotka na drodze "swojej" wiary, nie może dziwić fakt, że staje się ona nudna. I tutaj ujawnia się istota problemu. Celowo w cudzysłów wziąłem słowo "swojej" odnoszące się do wiary. Z wiarą bowiem jest tak, że nie do końca jest ona nasza. Chrześcijaństwo pojmuje bowiem wiarę jako dar od Boga, zaraz obok miłości i nadziei, który staje się udziałem człowieka, a nie jego osobistą własnością. Nie jest to bowiem wiara zwykła. Słowo wiara w chrześcijańskim sensie nie jest bowiem tylko przyjęciem tego, a nie innego systemu wierzeń, ale jest przyjęciem rzeczywistej obecności Ducha Świętego, który uzdalnia do nadprzyrodzonej miłości, rozpala nadzieję, i ożywia wiarę.
   Podążając tym tokiem rozumowania dojść łatwo można do wniosku, że jeżeli wiara, nadziej i miłość, jako cnoty teologalne, są darami, to trzeba o nie prosić. I tutaj pojawia się kolejny problem. Tak się bowiem składa, że i w tym miejscu zaczynamy ustawiać Boga, czyli czynić go takim, jakim my chcielibyśmy, aby był, a nie takim, jakim jest On w rzeczywistości. Zaczynamy stawiać Bogu wymagania i warunku, podporządkowywać Go sobie podczas, gdy sprawa powinna mieć się zupełnie odwrotnie. To Bóg jest tu Bogiem - jak sama nazwa wskazuje -, czy Bytem Absolutnym, mówiąc językiem filozofii i to On rozdaje karty i ustala warunki. Tak też się dziwnie składa, że On już wszytko, co miał o sobie do powiedzenia, powiedział. I tak, mamy Pismo Święte i Tradycję Apostolską, które mówią nami jaki On jest i jakimi drogami chodzi.
   Co więc zrobić, aby Go spotkać? Rzecz jest genialna w swej prostocie. Chodzić Jego drogami. I nie mam tutaj na myśli, że najpierw trzeba być świętym i w ogóle Och! i Ach!, ale, że koniecznym jest poczynienie pewnego wysiłku, aby w Jego stronę się skierować, aby chodzić tam, gdzie można Go spotkać, a nie czekać jak święta krowa. Każdy chyba przypadek uzdrowienia w Piśmie Świętym wyglądał tak, że ktoś przychodził do Boga i jak to ostatnio w szkole ująłem: truł Mu cztery litery aż do skutku. Nie rozumiem czegoś... pytam. Coś mnie denerwuję... to Mu wygarniam... etc. I czekam na odpowiedź, nie stawiając przy tym warunków, w jakiej formie mam ją otrzymać. On już znajdzie sposób. Byle tylko pozostać otwartym. A jak już się złapie wiatr w żagle, to nie puszczać za żadne skarby...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz