środa, 17 października 2012

Po co wierzyć?

   To pytanie zadaję sobie bardzo często. Od kiedy zaś we wrześniu zacząłem pracę w szkole jako nauczyciel religii, pytanie to zadaję sobie jeszcze częściej. Bo co mam powiedzieć tym młodym ludziom? Sam mam całe mnóstwo wątpliwości. Nieustannie pytam i szukam. Mogę spokojnie powiedzieć za biskupem  Bruno Forte [http://pl.wikipedia.org/wiki/Bruno_Forte], że "jestem jedynie biednym ateistą, który co dzień wysila się, aby wierzyć". Oczywiście nie mogę powiedzieć, że nie wierzę w Boga, ale jeżeli mam być szczery, to wiara przychodzi mi z wielkim trudem. Wiele wysiłku kosztuje mnie znalezienie czasu na modlitwę, choć z jednej strony mam jej głód, bo znam jej wartość i sens - ciężko jednak przeskoczyć swój egoizm. Do tego jeszcze dochodzi fakt, że bardzo dużo myślę... za dużo, można by nawet powiedzieć. To sprawia, że w każdej wątpliwości, która się pojawia, doszukuję się kolejnych i tak podważam całość systemu i szukam argumentacji, aby uczynić system sensownym, bo z takiego założenia wychodzę, że sens gdzieś tam jest, a ja jedynie go jeszcze nie widzę. Tyle, że wiara to nie tylko argumenty. To przede wszystkim spotkanie z miłującym Bogiem, ufność i posłuszeństwo. A tutaj zbyt łatwo odpuszczam.
   I taki myślę jest problem z większością ludzi wierzących, że odpuszczają, kiedy coś im nie pasuje. Ci zaś, którzy nie odpuszczają, bardzo często czynią to z dziwnych powodów [oczywiście generalizuję]. Skąd taki wniosek? Dziś mianowicie poprosiłem moich uczniów o napisanie: "Kim jest dla mnie Jezus Chrystus?". Odpowiedzi były różne i przytaczać ich nie będę, bo były to wypowiedzi niekiedy bardzo osobiste. Ogólnie jednak zauważyłem, że często dominuje podejście albo lękowa, albo magiczne. Lęk oczywiście przed śmiercią i potępieniem. Myślenie magiczne zaś na zasadzie wymiany handlowej z administratorem sieci, czy gry jakiejś. Wiem, że trudno doszukiwać się dojrzałej wiary u gimnazjalistów, ale już widać zaczątki czegoś, co dobrze się nie rozwinie, jeżeli tego dobrze nie poprzycinać. I tak też się dzieje, co widzę po wielu rozmowach przeprowadzonych z ludźmi już wierzącymi. Tutaj jednak pojawiają się komplikacje.
   Nikt przecież nie lubi, jak się go ustawia. A tak właśnie czują się, czy to uczniowie, czy już ludzie dorośli, kiedy mówi im się, że Bóg jest zupełnie inny niż dotychczas sądzili. Najczęściej bowiem jest tak, że człowiek ustawia sobie Pana Boga na jakimś miejscu w całym swoim światopoglądzie i nie lubi, kiedy ktoś mu mówi, gdzie rzeczywiście jest miejsce Boga. Każdy woli mieć "swojego Boga". Niestety ten "swój Bóg" nie istnieje. Ten "swój Bóg" nie działa w naszym życiu i nie przemienia go, a jedynie jest mechanizmem psychologicznym, przeciw któremu tak często buntują się ludzie wątpiący. I mają rację. Bo nie uważam, aby Boga można było sprowadzać do emocjonalnej niani, która pogłaszcze i przytuli, kiedy jest źle i smutno. Pocieszenie, które daje Bóg sięga o wiele dalej niż emocje i jest o wiele trwalsze.
   Bóg jest jaki jest i nie można Go zmieniać i pod siebie ustawiać. Dlaczego? Odpowiedź jest oczywista. Bo przyjaciel, jeżeli ma być przyjacielem, to musi być wolny i w wolności przyjęty. Tymczasem jeżeli już z na samym początku ustawia się Boga to nie daje się Mu wolności działania. Toteż nie działa, a jeżeli już to na pewno nie tak, jak nam by się podobało. Przychodzi wtedy i zaczynam nam dłubać w tej zaropiałej ranie egoizmu, co oczywiście boli. Ale innej drogi do uzdrowienia nie ma jak właśnie pozwolić mu na to samo, na co On, w osobie Chrystusa, pozwolił przez świętego Tomasza nam. Pokazać ranę i pozwolić mu tam do środka zajrzeć, włożyć do niej rękę.

   P.S.
   Nie odpowiedziałem na pytanie... Bo też nie ma nie odpowiedzi. Wiara nie jest "po coś". Tak jak miłość nie jest "po coś", jak przyjaźń nie jest "po coś". Wszystko bowiem co najpiękniejsze w życiu, jest wolne od tej materialnej intencjonalności, która jeżeli wedrze się w wiarę, czy miłość, niszczy je i zabija. Bo jeżeli wierzymy, czy kochamy "po coś" to nie jest to już miłość, a jedynie biznes.
   Co więc napisałem? To chyba kolejna próba uwolnienia wiary od tego wszystkiego, w czym została utaplana przez człowieka. Jest to próba przekonania tych wszystkich pogubionych, wątpiących, niewierzących, że wiara może być czymś pięknym. Że jest czymś pięknym. Wiara, jako spotkanie z Osobą. Bo to nawet filozofowie stwierdzają, że są byty niematerialne, których nie widać. Bóg po prostu jest jednym z nich. Bardzo specyficznym, wyjątkowym... ale JEST.
   Z pozdrowieniami od [JHWH]

9 komentarzy:

  1. Dobre To, daje do myślenia...

    OdpowiedzUsuń
  2. Zastosuję swoją prywatną zasadę: "Trudne pytanie - znajdź odpowiedź na nie". Po co więc wierzyć??? Może żeby "ułatwić" sobie życie...Uporządkować je i podporządkować jakiemuś wyższemu celowi...Nadać mu sens... Przestać się miotać... Może żeby mieć Komu podziękować, kiedy jest dobrze i mieć Kogo znienawidzić, gdy jest źle...Może by zwolnić się z odpowiedzialności za swoje często wątpliwej jakości decyzje... Może z czystej kalkulacji...Może z uwagi na tradycję rodzinną... Może z przekory... Może z potrzeby Miłości i przynależności do Kogoś... Może bezrefleksyjnie, bez przyczyny... Może z poczucia wewnętrznej pustki... Może.../Autorze, stwierdzając, że odpowiedź nie istnieje, chcesz podkreślić swoją wszechwiedzę? ;P Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Podkreślić wszechwiedzę... jakby ona w ogóle w moim przypadku istniała. Moja "odpowiedź" jest raczej, tak myślę, wyrazem pewnego zmysłu wiary, który posiadam. Oczywiście nie jest on jeszcze w pełni rozwinięty i wyostrzony, ale na pewno na tyle sprawny, by mógł wskazywać mi jakąś drogę rozwoju wiary, uwalniania jej od niezdrowych uwikłań. Powolnego i mozolnego procesu uczenia się wiary takiej, jaka powinna ona być. Również pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zaciekawiło mnie czym jest ten "zmysł wiary"... Zmysły pozwalają nam doświadczać rzeczywistości, odbierać ją w różnoraki sposób... Wiara chyba niekoniecznie wiąże się z doświadczaniem (w ludzkim ujęciu), co najwyżej "duchowym" doświadczaniem Boga :)/ Czy zmysł może być w fazie niedorozwoju z możliwością pozytywnej zmiany? Jeśli nie jest w pełni wykształcony, to raczej zachodzi mechanizm kompensowania braków przez inne zmysły, albo też oprotezowania. Byłoby miło, gdyby osoby pozbawione łaski wiary, mogły skonstruować sobie jej protezę ;)/Czy wiary można się nauczyć? Praktyk religijnych na pewno, ale wiary... Ona nawet nie podlega gradacji... Wydaje mi się, że albo się wierzy, albo nie. Można trochę wierzyć, albo trochę nie wierzyć?/Jest jakaś odgórnie ustalona "najwyższa forma" wiary?//Jestem tu zupełnie przypadkowo i od razu się czepiam, ale taka moja felerna natura ;) Wciąż mam problem z porządkowaniem myśli, żeby było łatwiej je odczytać, oddzielam je ukośnikami. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj będzie wesoło...xD. Moją felerną naturą jest czepiać się słówek. "Zmysły pozwalają doświadczać rzeczywistości" - Wiary - Boga - jako ludzie możemy doświadczyć tylko po ludzku (w ludzkim ujęciu). Bóg zaś jest częścią rzeczywistości, duchową, niematerialną, ale jednak. Jeżeli więc jakkolwiek możemy mówić o doświadczaniu wiary/Boga to za pomocą czegoś musi się ono dokonywać. Tutaj pojawia się coś, co określić można zmysłem wiary, czy zmysłem duchowym. /Co zaś się tyczy jego rozwoju, to jeżeli możemy mówić o mechanizmie kompensowania braków przez inne zmysły, co dokonuje się przez "wzmocnienie" zmysłów funkcjonujących, to w takiej właśnie sytuacji spotykamy się z pozytywnym rozwojem zmysłów. Jeżeli więc, w pewnych sytuacjach, mogą one się rozwijać, to oznacza, że mogą się one rozwijać w ogóle. Co jest konieczne, to zmobilizowanie ich do tego rozwoju. /Nauka wiary itp. Z jednej strony nie można się jej nauczyć i faktycznie nie podlega ona gradacji, ale z drugiej strony, wraz z rozwojem osobistym, wraz z dojrzewaniem, człowiek staje się zdolny do coraz dojrzalszego i pełniejszego przeżywania wiary. Dlatego w jakimś sensie ta wiara się rozwija, udoskonala, choć w ramach danej osoby zawsze przyjmuje wartość 0/1. / Odgórnie ustalona forma wiary nie istnieje, albo przynajmniej ja się z czymś takim nigdy nie spotkałem. Niemniej istnieją pewne znamiona wiary, jej konkretne przejawy, które z kolei można w jakiś sposób poddać gradacji jako mniej i bardziej doskonałe. Ostateczna jednak ich weryfikacja zawsze odbywa się w relacji człowiek-Bóg. / Witam więc i jak najbardziej i najgoręcej zapraszam do komentowania, krytykowania, wyrażania wątpliwości. Miło jest zawsze móc wymienić myśli z kimś, kto zadaje sensowne pytania, w sposób mniej czy bardziej składny, ale ostatecznie pokazujący wysoki poziom samoświadomości. To znacząco ułatwia dialog czyniąc go bardziej twórczym dla obu stron. Pozdrawiam
    P.S.
    Mam nadzieję, że udało mi się choćby trochę wyjaśnić wątpliwe kwestie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Człowiek się tak stara...wyprowadzić Autora z równowagi, a tu otrzymuje jeszcze komplement (zdaje się, że na zachętę do dalszego perfidnego "wyrażania wątpliwości") ;P/ Rzeczą oczywistą jest, że doświadczamy po ludzku, ale w tym wypadku, jak doświadczyć Boga zmysłowo (skoro piszemy o "zmyśle wiary") - nie widzimy, nie słyszymy, bezpośrednio nie dotkniemy, pomijając już 2 pozostałe zmysły. Ten "zmysł wiary" jakoś mało wiary-godny jest ;) Może po prostu określenie nie jest właściwe? Nie orientuję się zbytnio w określeniach teologicznych (teologia naukowa jest mi dość odległa, uprawiam raczej "teologi(k)ę intuicyjną" ;))/Co do kompensowania braków jednego zmysłu przez inne, uwrażliwienie dotyczy tylko i wyłącznie tych pozostałych (np. niewidomy nagle widzieć nie zacznie). Piszę "uwrażliwienie", gdyż uważam, że sprawność zmysłów z reguły ulega pogorszeniu, aniżeli rozwojowi. Skoro już czepiamy się słówek, to rozwój (określany jako postęp), jest zawsze pozytywny ;D/ Z resztą nawet się zgodzę, co u mnie dość rzadkie ;)/ Może uda mi się zmobilizować Autora do popełnienia czegoś nowego, bo pod tym samym trzeci raz nie będę już pisać ;)/ P.S. Zastanawiam się czy wymyślić sobie jakiś pseudonim artystyczny, ale chyba po moich trzech wytworach, możliwe jest rozpoznanie mojej skromnej osoby ;D/Pozdrawiam z uśmiechem

    OdpowiedzUsuń
  7. 1. Dlaczego zamykać się w postrzeganiu pojęcia zmysłu jedynie w odniesieniu do fizyczności. Odrzucając emocje, które można sprowadzić do reakcji biologicznych, jak również odrzucając intelekt, który poddaje analizie wszelkie bodźce, pozostaje nam pewna sfera osobowości, która nie podpada pod żadną z wymienionych wyżej - czyli pod psychikę i fizyczność. Duchowość, bo tak nazwać by można tę sferę, jest tą rzeczywistością wewnętrzną człowiekowi, która wymyka się doświadczeniu psychiczno-fizycznemu, ale nadal, mając jej świadomość, musimy w jakiś sposób jej doświadczać. Tutaj pojawia się miejsce dla "zmysłu wiary", czy też "zmysłu duchowego".
    2. Czym jest więc uwrażliwienie, jeżeli nie wzmocnieniem, czyli rozwojem. Jeżeli więc funkcje jednego zmysłu zostają zredukowane, naturalnym jest ich kompensacja przez inne zmysły, które w takim przypadku muszą ulec wzmocnieniu.
    3. Od jakiegoś już czasu zbieram się na napisanie czegoś nowego... proszę o cierpliwość
    4. Co do pseudonimu artystycznego to dlaczego nie, bo niestety wychodzi tutaj moja ograniczoność kognitywno-asocjacyjna (xD) i nie mam zielonego pojęcia z kim rozmawiam
    5. Mam nadzieję, że użyłem pojęć właściwie, bo jak już tak mądrze rozmawiamy to pomyślałem, że warto ubogacić wypowiedź jakimiś wysublimowanymi określeniami dla nadania jej tonu bardziej inteligentnego
    6. Również pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń