poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Prawdziwy wróg

Podczas jednych zajęć, które prowadziłem z angielskiego wyniknęła taka dyskusja:
- What is the opposite of „Me” – zadałem pytanie uczniowi.
- „You” – padła odpowiedź. I prawda ta, choć znana mi od dawna, uderzyła mnie po raz kolejny z nową siłą.

Z tego krótkiego dialogu, który ukrył w sobie niesamowitą prawdę o życiu, wypływa fantastyczna nauka. Oczywiście nic, czego pewnie wielu z nas już dawno by nie wiedziało. Mianowicie, że naszym największym oponentem, przeciwnikiem, wrogiem… jesteśmy my sami. Są wszelkie nasze lęki, obawy, brak wiary, zwątpienie etc. To z nimi wszystkimi, znajdującymi schronienie w zakamarkach naszego serca, nieustannie musimy się zmagać z każdym podejmowanym krokiem.

„Strach wiedzie ku złości. Złość wiedzie ku nienawiści. Nienawiść wiedzie ku cierpieniu” – powiedział mistrz Yoda w Gwiezdnych Wojnach. I tego obrazu chciałbym się trzymać w tym wywodzie. Jest to bowiem opis ciemnej „STRONY” Mocy. Strony, która w każdym z nas istnieje. Co jednak ważne, pamiętać trzeba, że jest to jedynie i aż STRONA. Co z tego wynika?

Jeżeli mówimy o jednej stronie, to zawsze musi istnieć druga. Nie jesteśmy więc, żaden, czy żadna z nas, tylko jedną stroną. Dobrą lub złą. W każdym sukcesie towarzyszy nam porażka. Święty zawsze pozostaje grzesznikiem. Słońcu towarzyszy cień. Życiu, towarzyszy oścień śmierci. I to jedna strona pewnej prawdy, że nie jesteśmy i nigdy nie będziemy doskonali, idealni.

Co jednak też bardzo ważne. Nie jesteśmy też jedynie tą złą stroną. Bo każda porażka jest krokiem do sukcesu. Każdy grzesznik może się nawrócić. Po każdej nocy przychodzi dzień. A śmierć… śmierć jest tylko przejściem do nowego życia[1]. I to jest druga strona tej prawdy, że fakt bycia niedoskonałym otwiera nam drzwi do nieustannej wędrówki za horyzont.

W tej wędrówce zawsze towarzyszyć nam będą obie strony. Choć zasadniczo zmierzamy ku tej jasnej, to im bardziej świeci światło, tym więcej brudu wychodzi na jaw – Im więcej wiem, tym mniej wiem, parafrazując  Sokratesa. I tak w koło Macieju. Niewiedza, niedoskonałość, brak wiary, lęk, zwątpienie. One wszystkie i jeszcze wiele innych, zawsze będą nam towarzyszyć. Wypieranie ich nie jest drogą do szczęścia. Zmierzenie się z nimi, walka z tą bestią, która w nas drzemie. To jest droga wojownika. To jest nasza właściwa droga do spełnienia.

Dlatego to, w praktyce naszego doczesnego życia, zło będzie zawsze obok dobra. Zawsze będzie nam towarzyszyć nasz największy oponent, my sami, z którym będziemy musieli się zmagać, którego będziemy musieli nieustannie przezwyciężać. I to w tym właśnie zmaganiu się z samym sobą otrzymamy niepowtarzalną szansę na odkrycie prawdziwego siebie, swojej prawdziwej tożsamości, prawdziwego ja.

Po kamienistej drodze, pełnej wybojów,
Zbrukanej krwią, obmytej łzami,
Przyjdzie nam iść i zmierzać ku szczęściu,
Ku wiecznej i doczesnej nagrodzie,
Skrytej w głębi naszego jestestwa,
Gdzie mrok ściera się ze światłem,
Gdzie dobro potyka się ze złem,
Gdzie życie nie poddaje się śmierci,
Gdzie sukces i porażka bratają się ze sobą
W tańcu odwiecznym, co zowie się życiem.




[1] W kontekście chrześcijańskim oczywiście rozumując. Opuszczając go jednak, nadal śmierć niesie ze sobą pewne dobro. Każde doskonalenie się jest po części umieraniem. A ostatecznie rzecz ujmując śmierć jest wytchnieniem po trudach pracy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz